Trwa ładowanie...
d1d27g1
31-01-2020 10:44

Messi. Historia chłopca, który stał się legendą (wyd. 2)

książka
Oceń jako pierwszy:
d1d27g1
Messi. Historia chłopca, który stał się legendą (wyd. 2)
Tytuł oryginalny

Messi. La historia del chico que se convirtió en leyenda

Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Znany, podziwiany i szanowany, przez wielu uważany za najlepszego piłkarza w historii. Jego nazwisko znają wszyscy, ale niewielu zna jego życie. Dziennikarz i autor bestsellerowych książek Luca Caioli dotarł? do wszystkich faktów i ciekawostek z życia młodej gwiazdy futbolu, rozmawiał z rodzicami, trenerami z dzieciństwa, przyjaciółmi i bliskimi w Argentynie i Hiszpanii, ważnymi postaciami w Barcelonie, a przede wszystkim z samym Messim. Z opowieści wyłania się historia wyjątkowego chłopca i me?żczyzny, skromnego i oszczędnego w słowach, przemawiającego głośno i dobitnie na boiskach piłkarskich całego świata. Panie i Panowie: oto Leo Messi. To już drugie wydanie Messi. Historia chłopca, który stał się legendą, wzbogacone nowymi rozdziałami napisanymi specjalnie dla polskich czytelników. Dla fanów Messiego – pozycja obowiązkowa.

Messi. Historia chłopca, który stał się legendą (wyd. 2)
Numer ISBN

978-83-7924-075-3

Wymiary

150x215

Oprawa

miękka

Liczba stron

400

Język

polski

Fragment

NIESPEŁNIONE MARZENIE 16 lipca 2011 Bramkarz w prawą stronę, piłka w lewą. Argentyńska «10» się nie myli. Jest pierwszym, który podchodzi do piłki w serii rzutów karnych. Musiał zaczekać na znak od arbitra, by móc uderzyć, jednak długie minuty naprzeciwko Fernando Muslery, urugwajskiego bramkarza, usiłującego go rozproszyć, nie zdekoncentrowały go. Tym, który się myli, jest «Apache» Tévez. Muslera broni jego strzał, trzeci w tej loterii. W ten sposób Urugwaj eliminuje Argentynę – na jej stadionie – z turnieju, który Albicelestes mieli wygrać. 61 lat po Maracanazo, finale mistrzostw świata przeciwko Brazylii, reprezentacja Celeste powtarza swój wyczyn w Copa América – znów na terenie wroga. Jest to zwycięstwo drużyny dojrzałej, solidnej, dobrze zorganizowanej, mającej klarowny i prosty sposób na futbol. Drużyny, która 24 lipca na stadionie Monumental w Buenos Aires zdobędzie puchar w finale przeciwko Paragwajowi. Podobnie jak na mundialu w 2006 roku rzuty karne odsyłają Leo Messiego do domu. Wtedy rywalem były Niemcy, a on nawet nie pojawił się na boisku. Teraz, w Santa Fe, w ćwierćfinale z Urusami, La Pulga idealnie dośrodkował na głowę Gonzalo Higuaína, który doprowadził do remisu, odpowiadając na wcześniejszego gola Diego Péreza. W pierwszej połowie Messi grał dobrze, w drugiej oraz w dogrywce był nieregularny, jakby brakowało mu chęci. Owszem, strzelił swojego karnego, ale – podobnie jak na mundialu w 2010 roku – w czterech meczach nie zdobył ani jednej bramki. A to już szesnaście oficjalnych spotkań bez gola. Był blisko, bardzo blisko, ale nie mógł. Tak samo jak nie mógł zrobić różnicy. Leo, kapitan reprezentacji Argentyny od momentu, gdy wyrzucony został Javier Mascherano, jako pierwszy pociesza na murawie Carlito Téveza, przyjmując na siebie rolę lidera, do której obliguje go opaska. Później, w szatni stadionu Colón, znowu łzy. Dla Messiego, jego kolegów i dla całego kraju jest to – jak mówi Javier Mascherano – «ten sam ból, co zawsze». Kolejna «narodowa porażka», jak tytułuje sportowy dziennik «Olé». Pierwsza reprezentacja Argentyny nie zdobyła tytułu od czasu turnieju w Ekwadorze w 1993 roku, kiedy w finale Copa América pokonała Meksyk z Coco Basile na ławce trenerskiej i Oscarem Ruggerim jako kapitanem. La Pulga miał pięć lat. Tym razem wszystko miało wyglądać inaczej. Wydawało się, że historia już się nie powtórzy, wydawało się, że Albicelestes dowodzeni przez najlepszego piłkarza świata mogli znów triumfować. Byłoby to zadośćuczynienie dla argentyńskiego futbolu po ogólnonarodowym wstrząsie wywołanym spadkiem do Segunda División River Plate (po raz pierwszy w 110-letniej historii klubu) i wandalizmem jego kibiców na Monumental. Tym razem wszystko miało wyglądać inaczej, ponieważ Messi miał ogromne chęci, by triumfować we własnym kraju, a w reprezentacji czuł się bardzo dobrze. Z trenerem Checho Batistą zdobył już olimpijskie złoto w Pekinie, i odkąd on stoi na czele drużyny narodowej, Leo w siedmiu meczach strzelił cztery gole, podczas gdy u Maradony zdobył zaledwie trzy w szesnastu spotkaniach. A to nie wszystko: wydaje się, że wreszcie gazety, stacje telewizyjne i Internet nie są nastawione przeciwko niemu, chociaż nie wahają się ani chwili, żeby poinformować o jego rzekomych zabawach w apartamencie hotelu Puerto Madero. Wydaje się, że tym razem jest feeling z kibicami. Wszystko zaczęło się we wrześniu 2010 roku, kiedy na Monumental Messi dowodził w meczu, w którym Argentyna rozbiła Hiszpanię – nowego mistrza świata – 4:1. Publiczność po raz pierwszy skandowała wtedy jego imię. Relacje z kibicami zostały definitywnie skonsolidowane, a przynajmniej tak się wydawało do dnia ostatniego meczu towarzyskiego przed Copa América z Albanią. «Grając w reprezentacji, zawsze byłem mocno krytykowany. Z Barceloną wygrałem wszystko i ludzie mnie za to cenią, ale nie w Argentynie. Czułem to podczas meczu z Albanią. Miejmy nadzieję, że wszystko dobrze się skończy», mówi Lionel. Szkoda, że ta historia nie kończy się dobrze… ale dobrze się też nie zaczyna. W piątek, 1 lipca, gospodarze inaugurują w La Placie, meczem z Boliwią, 34. edycję mistrzostw Ameryki Południowej. Debiut kończy się remisem (1:1 dzięki bramce zdobytej prawie w końcówce przez Kuna Agüero), który dla Argentyńczyków i Messiego jest niczym porażka. «Nie tego się spodziewaliśmy, powinniśmy wygrać, ale niebawem czeka nas następny mecz i nie ma co tracić głowy. Musimy poprawić naszą grę i za wszelką cenę wygrać dwa pozostałe mecze», zapowiada Lionel i dodaje: «Staraliśmy się ze wszystkich sił, ale niektóre rzeczy nie wyszły dobrze. To był dziwny mecz». Leo zostaje wybrany najlepszym piłkarzem spotkania, ale jemu to nie wystarcza. Nagrodę odbiera niechętnie, z grymasem na twarzy. «Jest zły, nie lubi przegrywać», mówią ci, którzy dobrze go znają. Tym razem media zrzucają winę na Checho Batistę i całą drużynę, która zaprezentowała bardzo niski poziom. To była Argentyna «bezbarwna», «która robiła wszystko na opak», «będąca drużyną jeszcze bardzo zieloną», piszą. Jednak nie brakuje też złośliwości pod adresem Messiego. «Leo się pogubił. Nie był liderem – pisze „Olé”. – I zaprezentował mało, bardzo mało z tego, na co naprawdę go stać». «La Nación» dodaje: «Leo biegał wszędzie i nigdzie». A o jego udziale w grze drużyny stwierdza: «W żadnym momencie nie czuł się swobodnie, miał jedynie przebłyski. Messi stał się więźniem własnej nieregularności». Jedyny bohater tego meczu, Kun Agüero, w 76. minucie był w stanie wyprostować sytuację. Z Kolumbią, w środę 6 lipca w Santa Fe, Argentyna musi wygrać za wszelką cenę. Ale mecz kończy się remisem (0:0) i trzeba powiedzieć, że patrząc na jego przebieg, nie jest to zły wynik. Argentyna nie gra nic, a najlepsze okazje do strzelenia goli mają Kolumbijczycy, którzy nie dają wiary temu, co widzą: drużyna Albicelestes wygląda wprost groteskowo. Taktyka Checho się nie sprawdza. Jego pomysł, aby piłkarze grali tak jak Barcelona Pepa Guardioli, wydaje się – przynajmniej na razie – mrzonką. Zbyt duże nagromadzenie zawodników w środku pola, boczni obrońcy nie wychodzą do przodu, gracze ofensywni nie atakują piłki, a defensywa jest dziurawa. Do tego wręcz stopnia, że Sergio Romero musi bronić raz za razem. A Messi? Niewidoczny. W pierwszej połowie dotknął piłki tylko trzy razy, ponieważ w pobliżu nie było nikogo, a trener powiedział mu, żeby nie cofał się po nią do drugiej linii. Na jego koncie jest tylko wspaniałe podanie do Lavezziego, znajdującego się tuż przed Luisem Martínezem, kolumbijskim bramkarzem. Ale piłkarz Napoli nie trafia. W drugiej połowie jest mniej więcej to samo. No dobrze, jest niewielka poprawa, kiedy Leo współpracuje z Gago i Agüero, ale ich akcja też nie przynosi żadnych rezultatów. Bezsilność wywołuje złość na boisku i na trybunach. Na murawie Messi dwukrotnie dyskutuje z Nicolásem Burdisso. Obrońca Romy zarzuca napastnikowi, że nie krył kolumbijskiego pomocnika, a ten wybucha. Piłkarska debata przenosi się do szatni, gdzie również Mascherano i Tévez głośno szukają wytłumaczenia dla tak nędznego meczu reprezentacji. Na trybunach w Santa Fe publiczność nie wytrzymuje. Kibice w swoich przyśpiewkach odnoszą się do matek piłkarzy i wzywają Maradonę jako narodowego zbawiciela. A wraz z końcem meczu żegnają drużynę ogromną porcją gwizdów i zniewagami wszelkiego typu. Na tych samych falach nadaje prasa. Cierpliwość się wyczerpała i kredyt zaufania, który przyznali Batiście, również. «Drużyna otępiała», «bez ładu i składu» – to najbardziej znośne wyrażenia. I nikt nie zapomina o najlepszym piłkarzu świata. Messiego w drużynie narodowej określa się jako Doktora Jekylla i pana Hyde’a: ten dobry gra na Camp Nou, ten zły w reprezentacji Argentyny. Powraca też teoria o uzależnieniu od Barcelony. Dziennik «Clarín» pisze tak: «La Pulga był kolejnym wielkim odpowiedzialnym za ten fatalny argentyński wieczór. Ale dlaczego to na niego spada część rozczarowania? Ponieważ nie tylko trener narzuca piłkarzowi odpowiedzialność bycia liderem drużyny, która go nie słucha, ale robią to także jego koledzy. A nic mu nie wychodzi, ponieważ nie znajduje na boisku swojego Iniesty i swojego Xaviego, nie przypomina tego piłkarza znanego z Barcelony». Nie są to dla niego łatwe dni. Musi sobie radzić z krytyką kibiców i atakami swoich stałych przeciwników. Oskarżają go o to, że nie śpiewa hymnu, że nie krzyczy, że nie reaguje tak, jak robiłby Maradona, że nie potrafi dźwigać drużyny na swoich barkach. W jego obronie, na antenie stacji Radio 10, staje Jorge, jego ojciec: «Diego jest nieporównywalny i ma zupełnie inny charakter niż Leo. Mój syn podąża własną drogą, a poza tym nie rozumiem, co znaczy dźwigać drużynę na swoich barkach. Chodzi o to, żeby zwymyślać albo krzyczeć na wszystkich swoich kolegów? Leo nie jest taki, ale jest silny, chociaż wielu o tym nie wie». Jorge Messi jest przekonany, że panuje zazdrość, że prasa dolewa oliwy do ognia i stwarza sytuacje, których nikt się nie spodziewał. A mówiąc o Leo, wyjaśnia, że «bardzo źle to znosi. To pierwszy raz, gdy na niego gwiżdżą, nie spodziewał się tego. To dla niego bardzo trudne». Diego Armando Maradona przeżywa najsmutniejszy moment swojego życia. Jego matka jest w szpitalu, znajduje się na granicy życia i śmierci, ale on również chce bronić «10» reprezentacji. «Kiedy idę do kliniki, by odwiedzić matkę, nie mogę wierzyć tym wszystkim durniom, którzy gadają w radiu i go niszczą. Lio w każdej chwili może dać z siebie wszystko bez żadnego problemu. Mówię tak, bo go znam. Bo gra zawsze, bo kocha argentyńską koszulkę. Mamy najlepszego piłkarza świata, wyjątkowego chłopaka…». I prosi o cierpliwość zawodnika Barcelony: «Chcę mu przekazać, żeby był spokojny. Że ja przed mundialem w 1986 roku rozgrywałem słabe mecze, byłem do niczego, krytykowało mnie 80 procent dziennikarzy. A po mundialu nie było ani jednego, który nie prosiłby mnie o wywiad. Tak więc potrafię zrozumieć tę sytuację. Messi musi zachować spokój. I porozmawiać szczerze z trenerem, powiedzieć mu: posłuchaj, wstaw kogoś, kto mi pomoże, z kim wymienię piłkę, tak byśmy mogli wyrządzić krzywdę rywalowi».

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1d27g1
d1d27g1
d1d27g1
d1d27g1