Ronaldo. Obsesja doskonałości (wyd. 2)
Tytuł oryginalny | Ronaldo. Una ambicion sin limites |
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2013 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Gdy młody, dobrze rokujący Portugalczyk pojawił się w Manchesterze United w 2003 roku, sir Alex Ferguson bez wahania ubrał go w koszulkę z numerem 7, którą kiedyś dumnie nosiły takie gwiazdy jak George Best, Eric Cantona czy David Beckham. Oczekiwania były ogromne, a Ronaldo nie rozczarował. Jako pierwszy piłkarz Premier League zdobył w 2008 roku tytuł Piłkarza Roku FIFA. Podczas prezentacji na Estadio Santiago Bernabéu 80 tysięcy kibiców przyszło oglądać swojego nowego idola. Od czasu słynnego transferu za 96 milionów euro do Realu Madryt trwa jego dobra passa w zdobywaniu goli, która sprawia, że rywalizacja między nim a Leo Messim z FC Barcelony staje się jeszcze bardziej zaciekła. Król strzelców Primera División już teraz na stałe zapisał się złotymi zgłoskami w historii piłki nożnej. Luca Caioli opisuje historię Ronaldo nie tylko z perspektywy boiska, ale – jak nikt wcześniej – dociera do sekretów życia prywatnego, co w przypadku tak rozpoznawalnego piłkarza‑celebryty nie jest sprawą łatwą. Zapraszamy w wyjątkową podróż, zaczynającą się na małych boiskach podwórkowych, a kończącą w blasku reflektorów największych stadionów świata, dokąd prowadzi tylko jedna droga: ciężka praca i obsesyjne dążenie do doskonałości. To już drugie wydanie Ronaldo. Obsesja doskonałości, wzbogacone nowymi rozdziałami napisanymi specjalnie dla polskich czytelników. Dla fanów CR7 – pozycja obowiązkowa.
Numer ISBN | 978-83-7924-111-8 |
Wymiary | 150x215 |
Oprawa | miękka |
Liczba stron | 312 |
Język | polski |
Fragment | Nie z tej ziemi Dwa rzuty karne zamknęły mu drogę do raju. Jeden gol strzelony na Camp Nou sprawił, że mistrzowski tytuł trafił w ręce Realu Madryt. Kosztem Lionela Messiego i Barcelony. Zacznijmy od tego, co najlepsze. Zacznijmy od jego najważniejszej bramki, odkąd przyszedł do Realu. Od gola, który nie tylko zapewnił tytuł Los Merengues, ale też pozwalał Cristiano Ronaldo marzyć o odzyskaniu Złotej Piłki. Najbardziej prestiżowa indywidualna nagroda jest największym obiektem pożądania portugalskiego napastnika, od kiedy wyrwał mu ją Messi. 21 kwietnia 2012, Camp Nou, ósma wieczorem, mecz Barcelona – Real Madryt. Po raz pierwszy od sezonu 2008/09 Los Blancos w końcówce rozgrywek są liderami tuż przed zespołem Guardioli. Mają cztery punkty przewagi (85 do 81), wystarczająco dużo, by kwestię mistrzostwa rozstrzygnąć na stadionie rywala i zakończyć cykl niesamowitej drużyny, która zdobyła trzy ostatnie ligowe tytuły. Barça stoi przed ostatnią szansą, aby powalczyć o mistrzostwo. Jest to Klasyk numer 184. Dotąd 86 razy wygrywała Barcelona, 86 razy Real Madryt, a 12 spotkań zakończyło się remisem. Pierwszoplanowymi bohaterami, jakże by inaczej, są Leo Messi i Cristiano Ronaldo. Dziennik „Sport” pisze w swoim edytorialu: „Mistrzostwo nie jest sprawą dwóch drużyn, jest sprawą dwóch piłkarzy”. Łatwo wyjaśnić dlaczego: to Messi i Ronaldo utrzymują przy życiu swoje zespoły. W 32 meczach ligowych każdy z nich strzelił po 41 goli, obaj wyrównali historyczny rekord, który Ronaldo ustanowił w sezonie 2010/11. Argentyńczyk przystępuje do Klasyku z pięcioma hat-trickami i pokerem, sześciokrotnie zdobywał też po dwie bramki w meczu. Portugalczyk zdobył siedem hat-tricków i pięciokrotnie po dwa gole. „Nigdy nie widziano czegoś podobnego. Liga hiszpańska nigdy nie miała dwóch fenomenów na takim poziomie”, konkluduje „Sport”. Dwa fenomeny, walczące jednego wieczoru o mistrzostwo, tytuł Pichichi dla najlepszego strzelca, Złoty But i Złotą Piłkę. Trzeba zaznaczyć, że Cristiano Ronaldo, z wyjątkiem finału Pucharu Króla w 2011 roku, zawsze przegrywał w bezpośredniej konfrontacji z Messim, czy to w koszulce Manchesteru United, czy Realu Madryt. I przegrał też ostatni ligowy Klasyk, 10 grudnia 2011 roku, kiedy Barça na Santiago Bernabéu wygrała 3:1, choć pierwszego gola strzelił Karim Benzema w 22. sekundzie. Messi nie zdobył bramki, ale uczestniczył w akcjach bramkowych, zaś Ronaldo zmarnował dwie klarowne sytuacje po kontratakach swojej drużyny. 12 kwietnia 2012 roku historia wygląda zupełnie inaczej. Cristiano Ronaldo jest decydujący. Ustanawia wynik na 2:1, strzelając gola, który Realowi Madryt José Mourinho daje siedem punktów przewagi nad Katalończykami. Jest to trafienie na wagę tytułu. Jego gol pojawia się w 72. minucie, krótko po tym, jak do remisu doprowadził Alexis. Portugalczyk odgrywa kluczową rolę, ponieważ przerywa akcje przeciwników i nokautuje piłkarzy Blaugrany. Mesut Özil przy linii środkowej otrzymuje piłkę od Di Maríi i zagrywa z głębi do Cristiano. Portugalczyk zostawia za sobą Mascherano i staje naprzeciwko Víctora Valdésa. Uderza piłkę prawą nogą, pokonując katalońskiego bramkarza, wychodzącego przy bliższym słupku. Cristiano celebruje gola tak jak swego czasu Raúl: „Spokojnie, spokojnie, ja tutaj jestem”, mówi na boisku, świadomy tego, co oznacza ta bramka. Później, w strefie mieszanej, dodaje: „To był ważny gol, ale najważniejsze jest zwycięstwo drużyny”. Cristiano znów strzelił na Camp Nou, znów był kluczowym zawodnikiem, kończąc trzyletnią posuchę Realu i – jak piszą madryckie gazety – zdetronizował Messiego. Owszem, tym razem Argentyńczyk jest nie do poznania. Zdobywał gole w ostatnich dziesięciu kolejkach ligowych, a w spotkaniu z Realem nie oddał nawet strzału na bramkę. Coś absolutnie niebywałego. Oczywiście miał wpływ na grę, to on rozpoczął akcję, która zakończyła się golem Alexisa, jednak nie odegrał takiej roli, jakiej wszyscy od niego oczekiwali. Strategia Mourinho całkowicie go dezaktywowała. Z mistrzowskim tytułem w kieszeni, trzy dni później, 25 kwietnia, Cristiano Ronaldo staje przed kolejnym wielkim wyzwaniem: rewanż półfinału Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium. Przedostatni krok do zdobycia dziesiątego Pucharu Europy, o którym tak bardzo marzą wszyscy kibice Realu Madryt, trofeum, o które klub z Chamartín walczy od dekady. Od czasu tamtego genialnego gola Zidane’a w finale z Bayerem Leverkusen z 15 maja 2002 roku na Hampden Park w Glasgow. Piłkarze Mourinho wiedzą już, że w finale na Allianz Arenie w Monachium czeka na nich Chelsea. The Blues Roberto Di Matteo, wbrew wszelkim prognozom, pokonali aktualnego mistrza po niesamowitym meczu. W 43. minucie Barcelona, prowadząc 2:0 i grając w przewadze po słusznej czerwonej kartce dla Johna Terry’ego, miała już zapewniony awans. Praca została wykonana, odrobili straty z pierwszego meczu. Ale droga od marzenia do koszmaru jest bardzo krótka. Dwie minuty później, tuż przed przerwą, Ramires strzela na 2:1, a Fernando Torres, El Niño, w pojedynku jeden na jednego z Valdésem w drugiej minucie doliczonego czasu strzela na 2:2. Na nic zdaje się Barcelonie 81-procentowe posiadanie piłki, na nic zdaje się 47 strzałów na bramkę Čecha w obu meczach. Chelsea dzięki czterem celnym strzałom zamienionym na trzy gole i skutecznej grze defensywnej awansuje do finału. A Messi? W 47. minucie nie wykorzystał rzutu karnego, który mógł się okazać decydujący, a inny jego strzał trafił w słupek. Bez wątpienia był to jego najgorszy wieczór od dłuższego czasu. Dlatego następnego dnia dziennik „Marca” na pierwszej stronie zamieszcza tytuł: „Ty nie zawiedź”. Twarz zdruzgotanego Messiego i Cristiano cieszącego się z gola, i na czerwono przekaz: „Bernabéu powierza się dziś w ręce swego lidera, CR7, żeby dotrzeć do finału po niebywałym wyeliminowaniu Barcelony”. Zła okładka. Historia się powtarza: podobnie jak Barça, Real ponosi klęskę. A Cristiano zawodzi. Tak jak Leo. Z 11 metrów. Nie trafia po 27 kolejnych strzelonych rzutach karnych. Nie wykorzystuje drugiego karnego z serii, pierwszego dla Realu. Strzela w prawą stronę Neuera. Niemiecki bramkarz broni. Mylą się też Kaká i Sergio Ramos. Trafia jedynie Xabi Alonso. Dwa karne obronione przez Ikera Casillasa na nic się zdają. Dziesiąty Puchar Europy trzeba odłożyć na przyszły rok. Cristiano w kluczowym momencie nie wykorzystał karnego, który mógł przedłużyć serię, ale – w przeciwieństwie do Messiego – w ciągu 120 minut gry odpowiedział na oczekiwania kibiców. Jego był pierwszy gol z karnego. Jego była druga bramka, która dała Realowi chwilowy awans. Jednak przy prowadzeniu 2:0 madrycka drużyna robi dziesięć kroków do tyłu. Zamyka się na własnej połowie, czekając na błąd Bawarczyków, żeby przeprowadzić kontratak. Chce utrzymać wynik. Zachowawcza strategia Mourinho ostatecznie, mimo interwencji świętego Ikera, okazuje się nieskuteczna wobec rzutu karnego wykonanego przez Robbena. A później seria „jedenastek” i pożegnanie z Champions League. Zostają rozgrywki ligowe, które trzeba zamknąć matematycznie. Nie jest to zbyt trudne: mistrzowski tytuł Real Madryt zapewnia sobie w środę, 2 maja, w meczu z Athletikiem na San Mamés. Los Blancos niszczą Athletic Fernando Llorente i Marcelo Bielsy. Cristiano, głową po rzucie rożnym, strzela gola na 3:0. Szkoda tylko, że po końcowym gwizdku od razu robi gest Kozakiewicza w stronę Javiego Martíneza. Reprezentant Hiszpanii został wyrzucony z boiska za dwie żółte kartki, a po meczu znajduje się blisko Portugalczyka. Mówi mu coś, a CR7 reaguje w brzydki sposób. „Trzeba ignorować takie rzeczy – komentuje Marcelo Bielsa, trener Basków. – Wygrali, są mistrzami. Zasłużyli na mistrzostwo i muszą je świętować”. Świętują 32. tytuł w historii klubu z Chamartín. Mourinho udało się wygrać mistrzostwo w czterech różnych krajach: w Portugalii, w Anglii, we Włoszech i w Hiszpanii. Cristiano zdobywa pierwszy mistrzowski tytuł w Primera División. Następnego dnia o siódmej wieczorem na placu Cibeles drużyna w obecności tysięcy kibiców oddaje hołd bogini Kybele. Cristiano odpowiada na pytania Real Madrid Televisión. „To twój pierwszy mistrzowski tytuł z Realem. Co czujesz?” „Jestem ogromnie szczęśliwy. Kibice na to zasłużyli. To był fantastyczny sezon, drużyna prezentowała się wspaniale, graliśmy bardzo dobrze i zasłużyliśmy na ten tytuł. Zostały jeszcze dwie kolejki, ale cel został osiągnięty”. |
Podziel się opinią
Komentarze