Trwa ładowanie...
recenzja
25-04-2012 10:46

Męczący kolaż

Męczący kolażŹródło: "__wlasne
d4btzmn
d4btzmn

Peter Englund jest szwedzkim doktorem historii, który może poszczycić się również wykształceniem archeologicznym oraz filozoficznym. Jest w swojej ojczyźnie bardzo poczytnym autorem, za swoje zasługi otrzymał prestiżową August Prize oraz literacką nagrodę im. Selmy Lagerlöf. W 2002 roku został członkiem Akademii Szwedzkiej, obecnie zaś pełni funkcję jej sekretarza. W Polsce ukazało się kilka jego prac wskazujących na to, że dość swobodnie porusza się w wielu epokach historycznych. * Połtawa* traktowała o tytułowej bitwie w 1709 roku pomiędzy wojskami Karola XII a Piotra Wielkiego, * Lata wojen* to już wojna trzydziestoletnia, * Listy ze strefy zerowej* przenoszą nas zaś na fronty największych wojen XX wieku. W * Niezwyciężonym* mamy znów wiek XVII i panowanie Karola X Gustawa, podobnie, jak w * Srebrnej masce, będącej biografią królowej Krystyny. Wszystkie te książki ukazały się w Złotej Serii wydawnictwa Finna, zaś jego najnowszą pracę, *Piękno i smutek wojny. Dwadzieścia niezwykłych losów z czasu światowej pożogi, wydała oficyna Znak. Tym razem Szwed zajął się historią I wojny światowej.

Książka reklamowana jest z dużym rozmachem i nie da się ukryć, że robią wrażenie takie slogany, jak „rewolucyjna książka jednego z najlepszych światowych historyków, która stawia pod znakiem zapytania sposób, w jaki do tej pory pisano książki historyczne”, ewentualnie „absolutnie unikatowa historia I wojny światowej”. Moje oczekiwania zatem były niemałe, oto leżała przede mną praca, która miała zrewolucjonizować wszystko to, co dotychczas pisano na poletku Klio.

Zamysł był równie górnolotny, jak reklamy – Englund nie chciał pisać książki o tym, czym była pierwsza wojna światowa, ale o tym, jaka ona była. Pragnął ukazać człowieka, nie fakty, wrażenia i nastroje, a nie frontowe wydarzenia. Jak to określił, chodziło mu o „rekonstrukcję świata uczuć, a nie przebiegu działań wojennych”. Na razie zatem, żadna to rewolucja, mieliśmy wszak wiele książek, w których burze dziejowe były jedynie pretekstem do przekazania ważkich prawd o człowieczeństwie. Pewne nowatorstwo zaczęło się, kiedy autor przedstawił dramatis personae. Oto jest dwadzieścia osób z samego dołu wojennej hierarchii – rozstrzał wieku i narodowości, od 12 do 45 lat, mamy tu zarówno Amerykankę, jak i Niemców, Węgrów, Brytyjczyków, Rosjan, ale i Nowozelandczyka, Włocha czy niejakiego Rafaela, pochodzącego z Ameryki Południowej i walczącego w armii osmańskiej. W większości bohaterowie Englunda to żołnierze, jest jednak i żona polskiego szlachcica, pielęgniarki i urzędnik. Wszyscy ci ludzie rozrzuceni zostaną
po kolejnych scenach teatru wojny, od frontu wschodniego, po Afrykę; łączy ich to, co wojna odebrała - młodość, nadzieję i marzenia.

To, co mnie u Engluda drażni, to jego egzaltacja i specyficzna maniera. Już rozdział „Do czytelnika” kończy się stwierdzeniem „o melancholijnym sceptycyzmie wobec mojego zawodu, który był impulsem do tego przedsięwzięcia, opowiem, być może, przy innej okazji”, zaś ów fragment wieńczy podpis „Poniedziałek, 30 czerwca 2008, przy bębniącym o szyby deszczu”. Brakuje trochę wzmianki o promieniach zachodzącego słońca muskającego stalówkę pióra, które jeszcze niedawno pieściło kolejne stronice pracy (zakładam, że pisze piórem – promienie słońca wędrujące po klawiszach najnowszego Maka brzmią za mało napuszenie). Od pierwszych stron widać, że Peter Englund pragnie „rekonstruować świat uczuć” w sposób dość nietypowy – pierwszy rozdział nosi tytuł „Laura de Turczynowicz budzi się wcześnie rano w Augustowie”. I, faktycznie, mamy opis pobudki wspomnianej już żony polskiego szlachcica, która nie dość, że wstała, to jeszcze dowiedziała się, że jest wojna i że ma czym prędzej wyjeżdżać z tytułowego Augustowa. Cięcie,
zostawiamy panią de Turczynowicz, przechodzimy do Elfride Kuhr, która, jak wynika z tytułu następnego rozdziału, „obserwuje wyjazd 149. Pułku Piechoty ze Schneidemühl (obecnie Piła)”. Elfride obserwuje ów wyjazd trochę dłużej, niż arystokratka wstaje z łóżka, ale ten rozdział również jest dość krótki i autor czym prędzej przeskakuje do Richarda Stumpfa, który, cytuję, „przepisuje wiersz, będąc na pokładzie SMS >Helgoland<”. I tak dalej, i tak dalej, od 2 sierpnia 1914 do 13 listopada 1918, kiedy to „Pal Kelemen wraca po demobilizacji do Budapesztu”. Tych mini-rozdziałów jest 220 - dwieście osiemnaście historii od czasu, kiedy Laura wstała, do chwili, gdy Pal wrócił na Węgry.

d4btzmn

Losy dwudziestu osób zatomizowane zostały na skrawki historii, wycinki, strzępki bezładnie rozrzucone po kartach tej książki. Nici niektórych z tych żywotów przetnie Atropos, niemniej ogromnej z ich większości, splątanych, zasupłanych, towarzyszyć będziemy do samego końca wojny. Nie ukrywam, że właśnie z tym towarzyszeniem miałem niemały problem. Dotychczas autorzy starali się - z kawałków życiorysów, wspomnień, relacji zebranych tu i ówdzie, wyimków z akt, archiwów i skrzętnie przechowywanych na strychu zbiorów – stworzyć komplementarną, spójną całość, dopasowując owe barwne szkiełka pamięci, fragmenty historycznego witrażu. Englund zrobił krok dalej. Owszem, z zachowanych wspomnień stworzył dwadzieścia witraży, po czym strzaskał je, rozbite szkło wymieszał, część drobin wyrzucił i stworzył z tego kolaż. Niestety, składowe powstałego kolażu są tak mikre i tak porozrzucane, że miałem kłopot ze spojrzeniem nań jako na całość. Podczas lektury odniosłem wrażenie, jakbym czytał * Grę w klasy, dzieło eksperymentalne, którego treść można śledzić co najmniej na dwa sposoby, „normalnie” i przeskakując, podług klucza, pomiędzy rozdziałami. Z jedną tylko różnicą, Cortazar miał o wiele lepszy styl. *Być może remedium na moje kłopoty byłoby odnalezienie takiego klucza i wyłuskiwanie kolejnych losów z poszczególnych rozdziałów, mozolne kartkowanie i poszukiwanie ciągłości wydarzeń, niemniej nie taki był zamysł autora, nie taka była odgórna koncepcja.

Czytelnik miał się zapewne rzucić w ten chaotyczny wir, w tę feerię barw i czerpać z emocji, namiętności miotających bohaterami, nie do końca zwracając uwagę nawet na tak podstawowe zagadnienia, jak „kto”, „kiedy” i „gdzie”. To zapewne kryje się pod pojęciem „rekonstrukcji świata uczuć”. Realne uniwersum, między innymi charakteryzowane przez wyżej wymienione zagadnienia staje się tłem, natomiast uwypuklone, pierwszoplanowe zostają właśnie uczucia. Niestety, ja odebrałem te wszystkie zabiegi, jako chęć udziwnienia formuły na siłę. Jak wspomniałem, niczym nowym jest skupienie się na duchowości, na człowieczeństwie rzuconym na pożarcie wojennym kataklizmom – zarówno tym małym, prywatnym, jak i kataklizmom globalnym, dziejowym. Englund owe małe dramaty jeszcze bardziej rozdrobnił tworząc formę, która zupełnie nie pozwalała mi skupić się na treści. Maniera, styl i zamysł parcelacji losów tak skutecznie przytłumiły mój odbiór dzieła, że miast zachwycać, książka mnie męczyła.

d4btzmn
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4btzmn