Nie ma się z czego śmiać. Droga do pisarskiej sławy nie jest różami usłana. Kandydata na sławnego pisarza (z naciskiem na „sławnego”) czekają ciężkie próby, i wcale nie chodzi tu o męki tworzenia. Najnowsza powieść Philippe’a Ségura Pisarz w 10 lekcjach jest tragikomicznym antyporadnikiem, ironicznym komentarzem do własnej biografii, no i, oczywiście, powieścią. Bohater-narrator od dzieciństwa pożądał sławy. Ach, być komiksowym supermenem i oszołomić Sylwię Guilbert! Ale Sylwia Guilbert gardzi komiksami, jest wyrafinowaną znawczynią powieści. Nasz bohater stał się więc pożeraczem papieru, a mimo to Sylwia Guilbert znikła z podwórka i z jego życia, niewzruszona i obojętna. Pragnienie sławy tliło się przez lata, aż wreszcie wybuchło płomieniem i zupełnie zmieniło życie bohatera – aż do tej pory grafika reklamowego, męża i ojca. Teraz ważne będzie tylko pisanie, a potem żmudna droga do sukcesu. Czyli, tak naprawdę, granie kolejnych ról, wkładanie kolejnych masek. Autora owładniętego procesem twórczym.
Dobijającego się do kolejnych wydawnictw debiutanta, niedocenionego, choć wybitnego. Bohatera recenzji. Bywalca literackich premier. Gwiazdy wieczoru autorskiego. Modela sesji fotograficznej dla kolorowego magazynu. Gościa telewizyjnego talk-show. Intelektualnej fascynacji pani redaktor z wydawnictwa. Laureata literackiej nagrody.
A bez maski – bohater to odludek i zapewne grafoman, zdeterminowany i nie dający się zniechęcić licznym przeciwnościom, mąż wyrozumiałej żony (prawdziwej Bohaterki przez duże B), naśladowca i król pozorów, radośnie wyolbrzymiający każdy cień sukcesu i minimalizujący każdą porażkę. W swojej literackiej karierze, oczywiście, bo zwyczajnemu życiu od dawna nie poświęca cienia uwagi. Jeśli wierzyć Philippe’owi Ségur, żeby zostać sławnym pisarzem wystarczy być skrzyżowaniem kameleona i nosorożca. No, i mieć inteligentną, kochającą żonę.