Trwa ładowanie...
recenzja
25-11-2010 14:27

Marzenia o bieli

Marzenia o bieliŹródło: Inne
d3egbnh
d3egbnh

Hitler mawiał, że światem kobiety jest mężczyzna, rodzina, dzieci i dom. W nazistowskim świecie, niewiasty pełniły zaszczytną rolę inkubatora na kolejne rzesze nadludzi, z wbudowaną funkcją prania, prasowania, gotowania i glansowania hełmu, aby szanowny małżonek prezentował się godnie, gdy będzie wizytował kolejne kraje. O ile w Niemczech popularny był model Kinder, Küche, Kirche, tak rosyjskie kobiety od wieków reagowały na larum, Narodnoje opołczenije, niezależnie od tego, czy trzeba było wypędzić Polaków z Moskwy, czy zatrzymać Napoleona.

Według Braithwaite’a , 40% sowieckich lekarzy na linii frontu II wojny światowej stanowiły kobiety; siedemnaście z nich zostało Bohaterami Związku Radzieckiego, w tym dziesięć pośmiertnie. Spośród 800 000 kobiet służących w Armii Czerwonej, wiele pełniło funkcje bojowe, latając na samolotach szturmowych czy polując na wroga z lunetą karabinu snajperskiego przy oku – ponoć absolwentki żeńskiej Centralnej Szkoły Strzelców Wyborowych zabiły 12 000 Niemców. Tyle o statystyce, bowiem w najnowszej książce Stwietłany Aleksijewicz, zatytułowanej Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, zestawień liczbowych nie ma praktycznie w ogóle, co jest rzadkością w pracach traktujących o pożodze, która ogarnęła świat w 1939 roku.

Autorka ukończyła dziennikarstwo na Białoruskim Uniwersytecie Państwowym, jest laureatką wielu prestiżowych nagród, od National Book Critics Circle Award (za „Krzyk Czarnobyla”) po Nagrodę Szwedzkiego Pen Clubu. Pochodzi z kraju, w którym „zwycięstwo” odmieniane jest notorycznie przez wszystkie przypadki, we wszelkich konfiguracjach gramatycznych. Jest przeto dzieckiem zwycięstwa, od najmłodszych lat żyjącym wojną minioną, wychowanym w kulturze, w której stale mówiło się o śmierci – zarówno tej, która przeminęła wraz z Wielką Ojczyźnianą, jak i tej, która nieuchronnie nadejdzie. Kolejne pokolenia nie znały świata bez wojny, ich uniwersum składało się z cieni przeszłości, huku dział i chrzęstu gąsienic. Wiecznie walczyły, szykowały się do walki lub wspominały walki minione. Sumiennie wpajano im, jak umierać za ojczyznę, zapomniano jednak nauczyć, jak mają dla niej żyć.

Aleksijewicz przez wiele lat poszukiwała frazy, jak pisać o tym świecie, jakie środki zastosować, by stworzyć coś prawdziwego, niebanalnego. Kiedy natrafiła na dzieło „Ja, ze spalonej wsi”, książkę, jak napisała, pozbieraną z głosów samego życia, postanowiła sama zgromadzić głosy wojny – tego, na co składało się jej życie, pomimo, że sama wojny nie doświadczyła. Ponieważ o Wielkiej Ojczyźnianej napisano już miliony zdań, zapragnęła ukazać ją nie od „męskiej” strony, ale oddać wreszcie głos kobietom, dotychczas związanych nieformalną, wstydliwą tajemnicą, przekazywaną jedynie w domowym zaciszu, przy dogasającym kominku. „Kobieca wojna” nie ma bohaterów, z pieśnią na ustach i saperką w dłoni biegnących na niemieckie dywizje pancerne – są w niej tylko i wyłącznie ludzie, cierpiący tak, jak cierpiało wszystko, co żyło wraz z nimi na ogarniętym szaleństwem świecie. Aleksijewicz nie interesowało, na jakim odcinku szedł dany atak, jakie siły brały udział w bitwie, czy który oficer akurat dowodził, tworzyła
wszak opowieść utkaną z cierpień i przeżyć. Pragnęła przy tym pisać o prawdzie życia i śmierci, pytając za Dostojewskim : „Ile człowieka jest w człowieku i jak obronić w sobie tego człowieka?” Swój zamysł określiła dość pompatycznie, ale bardzo celnie pisząc, że buduje świątynię z uczuć, pragnień, rozczarowań i marzeń. Dodałbym jeszcze, że fundamentem tego sanktuarium jest ból, stanowiący dowód i przekleństwo minionego życia. O ile bowiem mężczyźni pamiętają stopnie, nazwiska i numery oddziałów, tak we wspomnieniach kobiet, z którymi rozmawiała autorka, zachował się właśnie ów ból, strach i samotność.

d3egbnh

Jak napisała Aleksijewicz, na przestrzeni lat patos rozpuścił się w żywej tkance ludzkich losów, okazał się najbardziej nietrwały, ulotny.* Propagandowy bełkot i wielkie idee, za które kazali umierać, ustąpiły prozie życia, do której zupełnie nie były przygotowane te bezradne wojenne sieroty wywleczone z okopów do świata, w którym nikt już do nich nie strzela.* W przyspieszonym tempie musiały się nauczyć żyć w „normalnych” czasach, jeśli takim przymiotnikiem można określić to, co działo się w powojennym ZSRR. Autorka, krążąc od jednego domu do drugiego, poszukiwała wiedzy o duszy – co się działo z człowiekiem, co zobaczył i czego się dowiedział o życiu, śmierci i, wreszcie, o sobie samym. Zadawała pytania, skąd się wzięły dziewczęta z 1941, które porzuciły swoje młodzieńcze tęsknoty, marzenia i nadzieje, by chwycić za broń i walczyć o wolność. Po wojnie zaś owe marzenia diametralnie się zmieniły, przeradzając w tęsknotę za tym, by wreszcie kupić sobie biały chleb, wyspać w białej pościeli, najlepiej na
szeleszczącym, białym prześcieradle. W książce pada istotne pytanie: dlaczego tych kobiet było tak wiele? Jedna z bohaterek mówi: „Poszłam na wojnę taka mała, że przez ten czas trochę urosłam” – nie ona jedyna podczas tego koszmaru „trochę urosła” i pragnie o tym opowiedzieć, albowiem w końcu zjawił się ktoś, kto chce jej historię usłyszeć. Pamięć jest bowiem straszna, ale niepamięć – jeszcze straszniejsza.

Wojna nie ma w sobie nic z kobiety nie jest książką o kampaniach i bitwach, rzec nawet trzeba, że może nawet nie o wojnie, a przede wszystkim o uczuciach. Zwłaszcza tych, kłębiących się w człowieku uwikłanym tu i teraz, w których odbija się to, co tkwi w nim zawsze.

Książka ta powstawała wiele lat, kolejne propozycje brutalnie cięte były cenzorskimi nożycami, przy zgryźliwym komentarzu, że wojna ukazana w tej książka jest „zbyt straszliwa”.Tak pisać wszakże nie wypadało, Aleksijewicz naturalistycznie odmalowała krew, brud, pot i panoszące się wszy, a przecież w Armii Czerwonej walczyli wyłącznie czyści, roześmiani żołnierze w błyszczących oficerkach i wypranych mundurach, na których błyszczały coraz to nowe ordery. Kobieta ukazana jest tu jako człowiek, Rosja tymczasem potrzebowała świętych, tak jak święta była ta wojna. Zbędne były małe historie ludzkich dramatów, kiedy taśmowo płodziło się Wielkie Historie Zwycięstwa. Dopiero gdy nadeszła pierestrojka, praca ujrzała światło dzienne rozchodząc się w olbrzymim nakładzie. Zawiera ona zresztą te fragmenty, które nie przeszły przez gęste sito cenzury, wśród nich znakomitą jest ten o żołnierce, która gdzieś pod Kerczem ratowała „topielca” – podejrzewam, że nawet Kusturica czegoś takiego by nie wymyślił. Urzekła mnie
również odpowiedź na pytanie, co jest na wojnie najstraszniejsze. Śmierć? Umieranie? Ból? Skądże. Otóż najstraszniejsze jest na wojnie noszenie męskich gaci. Nie dość, że niezgrabne, to jeszcze brzydkie i szerokie – jakże tu godnie i z dumą ginąć za ojczyznę, kiedy się ma na sobie obrzydliwe, satynowe kalesony? Z takich właśnie fragmentów składa się ta książka, dziesiątków strzępków ludzkich historii, w których śmiech przenika się z przerażającym, naturalistycznie ukazanym cierpieniem. Najczęściej jednak piękno splata się tu z odrazą, jak w opowieści o parze młodych ludzi beztrosko całujących się na ławce w samym środku getta, gdzie akurat ma miejsce pogrom. Genialny, niesamowity fragment, niezmiernie krótki, ale bardziej wymowny, niźli setki stron – takich poruszających wycinków ludzkich losów jest w tej książce mnóstwo.

Przeczytamy tu również historie „zza kulis”, wszak na wojnie nie tylko się zabija, ale i pierze te nieszczęsne kalesony, roznosi pocztę, oporządza konie, gotuje strawę i czyści kotły. Oraz, co celne podkreślała autorka, dba o urodę, temat ten pojawiał się w większości zebranych historii. Jedna z bohaterek mówi smutno: „Szkoda, że piękna byłam akurat na wojnie. Tam minęły moje najlepsze lata. Spłonęły. Potem szybko się zestarzałam”. Urocze są niektóre fragmenty o drobnostkach mających poprawić samopoczucie, tych wszystkich butach, kapelusikach, stanowiących paniczną próbę szukania normalności choćby w takich szczegółach, jak detale ubioru. Oczywiście, nie może tu zabraknąć opowieści o miłości, bardzo trudno jednak kobiety-żołnierki o niej mówią. Autorka napisała, że miłość to jedyne osobiste wydarzenie człowieka na wojnie, wszystkie inne są wspólne – nawet śmierć. Ta intymność powoduje, że ciężko jest przekroczyć niewidzialną, psychiczną barierę, zwłaszcza, że podczas wojny o sprawach osobistych nie można
było myśleć, kiedy ojczyzna była w potrzebie, ergo spychało się miłość do najgłębszych zakamarków duszy. Poza tym słowo „kocham” zakrawało na bluźnierstwo, gdy wokół było tyle ciał, bólu, krzywd i nienawiści.

d3egbnh

Nie przypuszczałem, że po przeczytaniu takiej ilości drugowojennych tomiszczy, znajdzie się jeszcze jakaś praca, która mnie tak poruszy, długo pozostając w pamięci.Wciąż wracam myślami do niektórych epizodów, postaci, do tych kobiet, które „przez ten czas trochę urosły”, sny o pięknym życiu zamieniwszy na marzenia o białym chlebie i pościeli. Aleksijewicz pisze znakomicie, ze smakiem, bez wdzierania się siłą w intymność rozmówców, pozwala im po prostu snuć swą opowieść. Podkreślam, pozwala mówić – niby tak niewiele, a jednak całych lat trzeba, by ów kunszt opanować i rzadko komu się to udaje. Znakomicie operując piórem tworzy coś, co nie bez kozery nazywane jest opowieścią głosów. W tej opowieści pobrzmiewają echa najwybitniejszych książek Remarque’a, jak echo powraca również wspomniana kwestia, jak zachować chociażby resztki człowieka w człowieku, gdy wszystko wokół dąży ku dehumanizacji. Znakomita książka.

d3egbnh
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3egbnh