„…lecz to najważniejsze, co żyje gdzieś w nas.
Panowie, szanujmy wspomnienia”
- śpiewali kiedyś Skaldowie; kiedyś – czyli wtedy, gdy autorce Cacka jeszcze daleko było do półmetka kariery artystycznej. Od tego czasu minęło trzydzieści parę lat, a Krystyna Sienkiewicz, spędziwszy na scenie pół wieku, wcale nie powiedziała „dość”. Może tylko nieco zwolniła tempo, a w międzyczasie - tak jak wielu ludzi, których bagaż wspomnień jest dostatecznie duży i urozmaicony - postanowiła spisać trochę swoich reminiscencji z dzieciństwa, młodości i lat całkiem niedawnych.
Cacko rzeczywiście jest cackiem w sensie plastycznym – ładna oprawa z pomysłową wewnętrzną wyklejką – mini-galerią twórczości plastycznej autorki (tylko mini, bo większa część ekspozycji znajduje się w środku), zdobiącą, nostalgiczne, koronkowe szlaczki a to na brzegach, a to w rogach stronic, ozdobne inicjały, elementy graficzne oddzielające akapity i rozdziały… Ale jeśli chodzi o zawartość, to już raczej nie samo cacko, tylko co najmniej serwantka wypełniona po brzegi cackami i innymi różnistymi różnościami. Masa fotografii, i całkiem archiwalnych, i całkiem nowych – ze sceny, z planu filmowego, z domu artystki (ze szczególnym uwzględnieniem jego wystroju), z podróży... Reprodukcje dokumentów, listów, okładek czasopism (pamięta ktoś jeszcze „Panoramę”?). Wierszyki i piosenki. Przepisy kulinarne. Kilka nowelek (pióra samej Krystyny Sienkiewicz). No i dłuuuga opowieść – o dzieciństwie, którego czas upłynął w grozie wojny i smutku sieroctwa, o dorastaniu w powojennej biedzie, o przypadku, który
dwudziestoletnią studentkę ASP zaprowadził na scenę studenckiego teatrzyku, o blaskach i cieniach kariery śpiewającej aktorki, o przyjaciółkach, mężach, gosposiach, psach i kotach, o remontowaniu i urządzaniu domu, o Mazurach i Bułgarii… Opowieść, która właściwie snuje się sama, niepostrzeżenie wchodząc w naszą świadomość - tak jakbyśmy na kilka dni wybrali się w gości do sympatycznej i rozmownej starszej pani, a wróciwszy do domu, zorientowali się, że właśnie poznaliśmy całą historię jej życia, zrelacjonowaną jakoś mimochodem pomiędzy oglądaniem albumów ze zdjęciami, popijaniem herbaty i pogryzaniem jakichś smakołyków. Jak to tego rodzaju gawędy, jest dość chaotyczna, pełna potocznych zwrotów, powtórzeń, dygresji, ale ma swój niepowtarzalny urok - zwłaszcza dla czytelników pamiętających choćby część przedziału czasowego objętego wspomnieniami autorki, choćby kilka osób uwiecznionych w tekście. Z czarno-białych fotografii uśmiechają się do nas ludzie, których już nie ma – Agnieszka Osiecka, Hanka Bielicka,
Jeremi Przybora, Piotr Skrzynecki, Jan Tadeusz Stanisławski – powracają sceny ze spektakli, które oglądaliśmy przed trzydziestu czy czterdziestu laty…
Dla tych wrażeń warto po Cacko sięgnąć, a jeśli się jest osobą młodą, która żadną miarą nie może pamiętać Kabaretu Starszych Panów ani nawet Kabareciku Olgi Lipińskiej – również warto, żeby poczuć trochę klimatu dawniejszych czasów, poznać trochę faktów i nazwisk na zawsze wpisanych w historię polskiej sceny i estrady. Albo żeby popodziwiać przecudnej urody malowane koty i aniołki ulepione z masy solnej. Takie to wielowymiarowe cacko!