Pozwolę sobie na początek na trzy cytaty; po pierwsze – fragment streszczenia z okładki – „Spokojnemu miasteczku zagrażają śmierć i szaleństwo. Co siedem lat, siódmego dnia siódmego miesiąca w mieście rozpętuje się piekło. Tym razem zło jest potężniejsze niż kiedykolwiek […]”. Po drugie sylwetka autorki – również z okładki – „Nora Roberts - Fenomen. Literacka machina, produkująca na masową skalę romantyczne i okrutne sny”. I jeszcze pierwsze zdanie z książki, którą trzymam w dłoniach – „Perłowe promienie słońca różowiły niebo, rozlewały się na błękitnej wodzie i pełzały po białym piasku, kiedy Gage Turner szedł po plaży.” Aż strach się bać. Fabuły i środków artystycznego wyrazu.
Kamień Pogan wieńczy trylogię, odwołującą się do magicznej liczby siedem – stąd Znak siedmiu w tytule. Trylogię zaczęłam od części ostatniej i w żaden sposób nie ucierpiałam, mimo iż nie znałam losów bohaterów, ani wydarzeń, które zapoczątkowały mrożącą krew w żyłach historię, autorka zręcznie wplata w dialogi i opisy wszystkie niezbędne informacje. Tak, aby czytelnik doskonale orientował się nie tylko w życiorysie postaci, ale także w powadze zagadnienia występującego pod nazwą Wielkiego Zła, lub też Wielkiego Złego Sukinsyna. Ze złem walczy szóstka przyjaciół, która z czasem tworzyć będzie zgrabne pary, tak aby wszystko zostało w kręgu. Życie codzienne, a także gorączkowe przygotowania do godziny zero, czyli dnia ostatecznego rozwiązania są treścią powieści, która z jednej strony stara się nie być romansem, z drugiej próbuje być dobrym thrillerem. Efekt jakoś mnie nie przekonuje.
„Pocałunek rozwinął się wstęgą białego atłasu, po czym ściemniał i zapłonął z pierwszymi głodnymi ukąszeniami.” Jeśli ktoś lubi takie konstrukcje, zapewniam, że na pewno poczuje się usatysfakcjonowany. Książka Nory Roberts to gratka dla wielbicieli (wielbicielek?) romantycznych historii. Romantyczne historie mają to do siebie, że w pewnym momencie stają się schematyczne i podobne jedna do drugiej, jak wciąż na nowo opowiadana historia miłości, która musi pokonać wiele przeciwności. Szereg postaci, zakres potencjalnych konfiguracji musi się kiedyś skończyć. Nawet machinie produkującej na skalę masową. I tu przychodzi z pomocą demon. Nic tak nie ożywia lukrowanych romansów jak odrobina sił nieczystych. Czytając tę trzystustronnicową powieść cały czas zastanawiałam się, czy aby cała magiczno–demoniczna intryga nie jest tylko pretekstem do pokazania historii miłosnych. Do pokazania szczęśliwych par, pięknych związków, ale też związku trudnego, który połączy wiecznego buntownika i piękną, a jakże,
intelektualistkę. Erotyczne napięcie wisi w powietrzu. I dobrze, tylko jakoś mnie ta historia nie wciąga. Opowieści o oddaniu, związkach, które łączą w litą skałę, o poświeceniu - teoretycznie stanowią oś interpretacyjną, w fabule to widać słabo bo musi podpowiadać narrator. Razi jednowymiarowość postaci, które jakby podążają zaplanowaną wcześniej drogą nie siląc się na oryginalność, nieprzewidywalność, czy choćby delikatny bunt w stosunku do swojej wyrysowanej jednoznacznymi określeniami charakterystyki. Podoba mi się delikatnie, a szkoda, że delikatnie tylko, zarysowany obraz małego miasteczka, z jego lokalnym kolorytem, zwyczajami, mieszkańcami, którzy są jego częścią i swoistą cechą charakterystyczną. Podoba mi się pomysł umieszczenia demona nie w mitycznej i fikcyjnej zupełnie krainie, ale w miejscu, jakich jest tysiące. W codzienności z wszystkimi jej elementami. Z prastarą magią walczą ludzie używający komórek i laptopów, konsultują się mailem z profesorami demonologii, chodzą na siłownię, do
supermarketu, robią grilla. Ciekawy zabieg. Zastanawiam się, co z opowieści czyni dobry thriller? Autorka potrafi wykreować strach prawie namacalny, umieszczając demona właśnie w scenerii życia codziennego, dzięki czemu nabiera realności. Tak sugestywnie to robi, że podczas lektury kilka razy musiałam sprawdzić, czy na pewno to wiatr rusza firanką i upewnić się, że za plecami mam li tylko oparcie krzesła. To jednak nie wystarczy, by z prostej historii (grupa przyjaciół ratuje miasteczko i świat) zrobić fascynującą opowieść. W efekcie powstało przeciętne czytadło.