Mallory znów na tropie! Nie powiem, żebym po pierwszej części dzikich perypetii manhattańskiego detektywa przyjęła z radością Na tropie wampira. Pierwsza część wydała mi się nad wyraz wprost nudna i wtórna, za to druga… no, cóż, najwidoczniej każdy ma swoje pięć minut. Ku mojej uciesze Resnick popełnił rzecz nie tylko lepszą od pierwszej, ale po prostu rzecz dobrą.
Ktoś może zapytać, co sprawia, że ta książka podoba mi się bardziej od pierwszej, skoro właściwie konstrukcja fabularna obu jest identyczna: ktoś coś gubi lub traci (może to być jednorożec lub śmiertelność), Mallory zbiera zaufaną ekipę i rusza na całonocne poszukiwanie, które zwykle kończy się o świcie. Po drodze do drużyny dołącza jeszcze kilka indywiduów, w jakiś sposób zainteresowanych rozwikłaniem zagadki. Faktycznie, oś konstrukcyjna jest taka sama. Ale to nie o konstrukcję chodzi, a o to, co poprzez nią autor może przekazać. A jak się okazuje, jeśli o wampiry chodzi, Resnick potrafi nie tylko wykazać się porządną wiedzą na temat wszystkich narosłych wokół tego fantazmatu legend i mitów, ale do tego umie w wyjątkowo umiejętny sposób wyśmiać niemal każdy z nich. I tak poszukiwania świeżo przemienionego wampirzego dziecka prowadzą Mallory’ego i jego drużynę od charyzmatycznego poety Arystotelesa Draconisa aż do tajemniczego Włada Drabuli. Po drodze zwiedzają rewelacyjnie wprost opisany zakład
pogrzebowy Koszmarnego Konrada: miejsce rodem z najbardziej schizofrenicznych snów, oczywiście – na wesoło. Złożą wizytę tylu przedziwnym typom, znającym tyle niezwykłych i różnorodnych sposobów na pokonanie wampira, że bohaterom (a i chyba także czytelnikom) włos zbieleje od wybierania tego właściwego.
Nie zabrakło w Na tropie wampira świetnych, często autoironicznych, wstawek metatekstowych – widać, że Resnick dobrze się bawi, dowcipkując na temat współczesnej literatury wampirycznej, kondycji współczesnego kryminału, czy ogólnie tendencji na rynku książki. Zdecydowanie ciekawsza stała się też galeria bohaterów – Mallory pozostał taki sam (trudno zresztą, by archetypowy detektyw miał się zmieniać), ale rozwinięcie wątków dotyczących Feliny, wprowadzenie początkującego pisarza literatury sensacyjnej, Łuskowatego Jima Chandlera, czy tchórzliwego, karłowatego wampira Kijaszka jest zdecydowanie lepszym posunięciem, niż czynienie ze swego bohatera strachliwego elfa. Oczywiście, jak na dłoni widać, że wspomniany przeze mnie Kijaszek to odpowiednik również wzmiankowanego elfa, ale sam fakt, że to nie na nim koncentrują się wątki poboczne naprawdę stanowi powód do radości. Nie będzie również przesadą, jeśli napiszę, że poprawiła się znacznie jakość elementów komicznych. Może to kwestia upodobania konkretnego
typu humoru? Tak czy inaczej zdecydowanie więcej tu gier słownych, humoru bazującego na odniesieniach intertekstualnych, a ten jest mi zdecydowanie najbliższy. Widać, że autor nie tylko puszcza do czytelnika perskie oczko, ale też zwyczajnie dobrze się bawi. Czy sprawiło to aż jedenaście lat przerwy między pierwszą i drugą częścią cyklu, czy też inne przyczyny – dość, że Na tropie wampira faktycznie czyta się z – chwilami dość makabryczną – przyjemnością. Jedyny minus to oczywiście dłużyzny – tych autor chyba po prostu nie potrafi unikać. Niektórym scenom na lepsze wyszłoby, gdyby zostały skrócone. Podobnie ma się sprawa z bohaterami pobocznymi – pojawiają się i znikają, jak duchy – zbyt miałkie, by je zapamiętać. Ogólne wrażenie? Na tropie wampira mogę bez wyrzutów sumienia polecić jako miłą, odprężającą lekturę. Będzie naprawdę przyjemnie i zabawnie. Wielbicielom nieumarłych polecam szczególnie – liczba kulturowych „smaczków” wręcz zatrważa. Oczywiście, przyjemnie.