Na okładce Antykilera widnieje celujący w czytelnika snajper; dla wzmocnienia efektu graficy dodali również przestrzelinę i ślady krwi. „Krwawą” czcionką napisany jest również tytuł, zaś w zapowiedziach przeczytać można, że jest to „kultowa książka obecna w co trzecim rosyjskim domu. Jej nakład w Rosji przekroczył już 5 milionów egzemplarzy, a film nakręcony na jej podstawie zyskał miano kultowego”. Trzymając w ręku kultowe dzieło, na podstawie którego powstał kultowy film, dzieło, które ma taki a nie inny tytuł i okładkę przypominającą powieści sensacyjne lat 90-tych, spodziewałem się najgorszego.
Danił Korecki, autor Antykilera, był pułkownikiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Republiki Rosji. Jest również doktorem prawa i profesorem Uniwersytetu w Rostowie nad Donem i autorem ponad 250 prac naukowych oraz 30 książek beletrystycznych. Ponadto, może się poszczycić dwiema literackimi nagrodami Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ZSRR i dwiema MSW Rosji. Wolę się nie zastanawiać, jak radzieckie MSW oceniało „literackość” jego książek, niemniej już z samych wycinków biografii Koreckiego wydawać by się mogło, że wie, o czym pisze.
W latach 70-tych studiował prawo i pracował jako oficer śledczy w Rostowie. Tam poznał detektywa operacyjnego wydziału kryminalnego, któremu, ze względu na spryt i umiejętności, nadano przydomek Lis. Kiedy pewnego dnia jechali 300 km by dokonać aresztowania, Lis zaczął Koreckiemu opowiadać o swoim życiu. Dwadzieścia lat później, obecny profesor prawa zebrał te historie, dodał trochę od siebie, niemało ubarwił i tak też powstała książka nazywana najbardziej znaną rosyjską powieścią milicyjną.
Antykiler traktuje o Rostowie nad Donem lat 90-tych, na potrzeby powieści przemianowanym na Tichodońsk. Światek przestępczy jest tu bardzo zróżnicowany i podlegający ścisłej hierarchizacji. Na samym dole są dzieciaki organizujące się w podwórkowe bandy, spośród których rekrutowani są „żołnierze” do gangów. Tu wygląd dresów świadczy o pozycji – marzeniem są te jaskrawe, z ukośnymi paskami. Mafijny tort dzielą ci, w których kieszeniach siedzą adwokaci, prokuratorzy i sędziowie. Korecki pieczołowicie ukazuje czytelnikom owe struktury, nie zapominając o przybliżeniu realiów więziennych. Te ostatnie są o tyle bardzo ciekawe, że w roku 1990 zaczęły na dobre ustalać się ścisłe, również mocno zhierarchizowane kontakty między aresztantami a tymi, którzy pozostali na wolności. Gangi obstawiały wówczas więzienia swoimi ludźmi, torując szlaki przerzucania rozlicznych precjozów. Przedstawia również autor tych, którzy powołani są do zaprowadzania porządku w Tichodońsku, w tym beznadziejnie opłacanych funkcjonariuszy
SOBR-u, Specjalnego Oddziału Szybkiego Reagowania, mężczyzn dzielnych, niezłomnych i zdolnych do wszelkich poświęceń.
Tichodoński grajdołek po brzegi wypełniony przestępcami różnej proweniencji poznajemy w momencie, kiedy grozi mu potężne tąpnięcie. Dotychczas było wszystko elegancko ułożone: kryminalny światek żył swoim życiem, a świat milicji – swoim, wszyscy zaś pilnie baczyli, by status quo był zachowany i owe uniwersa się przypadkiem nie przenikały. Oficerowie stawali się zwykłymi urzędnikami służby państwowej, a ci, którzy jeszcze wczoraj do nich celowali, również wchodzili w szeregi służby państwa, tylko od razu na wyższe i lepiej opłacane stanowiska. Tymczasem obecnie nie dość, że młodzi mają w najgłębszym poważaniu kodeks, Dagestańczycy i Azerowie coraz bardziej się panoszą, to służby – nie wiedzieć czemu – nie chcą „brać w łapę” i coraz bardziej dają się we znaki. W owych służbach również wiele się dzieje i tu niemało zaczyna zgrzytać i pękać w szwach.
Śledczo-sądowa machina ukazana przez Koreckiego mieli tylko tych, których jest się w stanie upchnąć między żarna – płotki, pijaków i drobnych złodziei, którzy ukradli kiełbasę ze straganu – ot, by się zgadzały statystyki zatrzymań. Największy sukces otrąbiało się, kiedy udało się wsadzić do paki wielce zorganizowane grupy przestępcze, jak na przykład trzech (a trzech to już dużo) nastolatków, którzy obrobili przechodnia, dwóch bezdomnych, którzy pobili trzeciego... Jednym słowem, tych, za którymi nie stała rodzina, wspólnicy i mafia. Gdy się do owej machiny wrzuciło grubszą rybę, wszystko sypało się, trzeszczało, czasem nawet psuło się – bez sensu, szkoda sił, czasu i nerwów. Siła prawa jest tu zastąpiona prawem siły, a komenda rejonowa zmienia się w hybrydę mafii i biura maklerskiego, gdzie funkcjonariusze pobierają opłaty za odwrócenie wzroku, kiedy przyjdzie na to pora.
Kiedy KGB rozproszyło się na kilka służb specjalistycznych, dyktatura kierowniczej siły zamieniła się w rozpasaną tolerancję anarchii. Aby sobie poradzić w tych realiach, samemu trzeba było stać się wilkiem walczącym bezpardonowo i rzucającym się do gardła bez większego zastanawiania się nad konsekwencjami. Widać zresztą, że podczas pisania Antykilera, przyświecała Koreckiemu zasada zwerbalizowana przez agenta operacyjnego rosyjskich służb: by zamknąć wilka, potrzebny jest nie doberman czy bolończyk, a wilczarz bądź oswojony wilk. W świecie pięści, „makarów”, „limonek” i „kałachów” można wygrać tylko pięściami, Makarowami, granatami F-1 oraz karaminami AK-47. Tak też ci „jedyni sprawiedliwi” z Antykilera walczą z bandytami, nie przejmując się regulaminami i zasadami wpajanymi na szkoleniach.
Korecki nie dość, że, jak wspomniałem, wie, co pisze, to jeszcze opisać to umie. Antykilera czyta się bardzo dobrze, napisany jest on w sprawnym, wartkim stylu. Momentami może jest on zbyt pompatyczny („Do zasiedlającego Tichodońsk kręgu synów ciemności dołączył jeszcze jeden wampir”), momentami zbytnio przypomina scenopis taniego filmu sensacyjnego, ogólnie jednak należy pióro Koreckiego ocenić pozytywnie. Początkowy chaos, w którym autor próbuje wprowadzić na scenę mnóstwo postaci i organizacji, z czasem zostaje okiełznany, czemu sprzyja takie samo przywiązanie Rosjanina do swoich bohaterów, jakie ma Martin do swoich literackich „dzieci” z * Gry o tron. Jednym słowem, trup ściele się gęsto i bohaterowie przenoszą się na tamten świat w sposób równie widowiskowy, co ekspresowy. Wydaje się również momentami, że prawnik próbuje zbyt wiele
upchnąć w jednej, owszem, solidnych gabarytów, książce. W *Antykilerze dzieje się dużo - czasem za dużo. Jednym z celów autora było zapewne przedstawić Tichodońsk jako „małą Rosję” czasów transformacji, kraj, na którego czele – przynajmniej teoretycznie – stał (choć „stał” to jest określenie bardzo na wyrost) coraz bardziej bezradny alkoholik, kraj przeżartego korupcją, zdestabilizowany i zdegenerowany. Wreszcie, kraj oczekujący na swojego Lisa, człeka prawego, sprawiedliwego, który jednak, kiedy trzeba, potrafi chwycić za gardło i dać w pysk. To dość odstręczające miasteczko obdarzył więc Korecki wojnami gangów, porachunkami na szczytach władzy, gierkami pomiędzy służbami specjalnymi, że nie wspomnę o planach zamachu na bardzo ważną osobistość, która akurat Tichodońsk miała nawiedzić. Ów przesyt jest momentami aż za bardzo widoczny, niemniej, powtórzę, Antykilera czyta się nadspodziewanie dobrze i stwierdzić muszę, że moje obawy były trochę na wyrost. Treść jest bowiem, na szczęście, nie do końca
adekwatna do bombastycznej okładki i nafaszerowanych „kultowością” haseł reklamowych.
Przyznam, że wieje pozornym optymizmem, gdy Korecki mówi w wywiadach, że tamtej mafii już nie ma, że wszystko się ustabilizowało. Że „Podział własności, terytoriów i stref wpływów już dawno się dokonał”. Gdyby tak było, Asłan Usojan ps. Dziad Hasan, wor w zakonie, do dziś pewnie by żył i kierował strukturami mafijnymi. Żyłby i zapewne inny wor, Wiaczesław Iwanokow, amerykański rezydent braci sołncewskiej. Jasnym jest, że ci, którzy przeżyli krwawe łaźnie lat 90-tych i byli na tyle sprytni, by nie dać się wsadzić do więzienia, dziś, miast dzielić się ulicami, placami i dzielnicami, ślęczą raczej w cieplutkich gabinetach nad mapami politycznymi Eurazji. Niestety, z prostej matematyki wynika, że ci, którzy jednak do więzień wówczas trafili, na dniach je opuszczą. Opuszczą, napotykając realia, które jednak trochę się zmieniły. Próba zaadaptowania wczorajszych metod do dzisiejszego świata, połączona z bezradnością wynikającą z zapaści gospodarczej i niebotycznego rozwarstwienia społecznego mogą skończyć się tym,
że takich Tichodońsków będzie w Rosji coraz więcej. Tym ciekawsza wydaje się zatem lektura Antykilera, książki, która okazała się całkiem solidnym czytadłem przemycających kilka interesujących informacji o kształtowaniu się struktur mafijnych po rozpadzie ZSRR.