Okładka „Gastrobandy” rozwiewa wątpliwości: to nie będzie jeszcze jedna książka o gotowaniu, z tych, od których uginają się półki w księgarniach. Ani śladu lakierowanej okładki, z której uśmiechałby się radośnie mistrz patelni w pełnym rynsztunku, fotografie nie przedstawiają dań wystylizowanych jak modowe blogerki i lodowatych jak bardzo martwe natury. Gdzie przepisy? Ani jednego?
Krwistoczerwona okładka z ostrym narzędziem w centrum zwiastuje, że będzie ostro. Poza tym, już na samym początku zostaliśmy uprzedzeni, że narrator nie zamierza przebierać w słowach. Ani cenzurować faktów, jak można sądzić po obficie cytowanych w mediach anegdotach, zaczerpniętych z książki.
A zatem, gastro-thriller dla bywalców i mocny cios w miękkie podbrzusze marzeń o własnej knajpce?
Owszem, też. Czytelnik poznawać będzie gastronomię najdosłowniej od kuchni. Ba, żeby tylko od kuchni. Od zmywaka, chłodni, spiżarni, sali, baru, hurtowni i sanepidu. Nic, tylko śmiać się i płakać, a potem zakasać rękawy. Gwiazdki same nie spadają z nieba. A zresztą, czy to właśnie one są najważniejsze? Pogromcy mitów z „Gastrobandy” mają też nader trzeźwy stosunek do gwiazd, gwiazdek i celebrytów.
„Gastrobanda” to owoc doświadczenia i, nie waham się tego powiedzieć, owoc miłości. Trudnej miłości, która zaczyna się tam, gdzie komedie romantyczne zwykły się kończyć: zgasły fajerwerki i zaczyna się kuchenna codzienność. Narrator i jego młodzieńcza fascynacja, branża gastro, idą razem przez życie, zaliczając wzloty i upadki. Jest to także opowieść o światku, w którym, jak wszędzie, panuje ostra konkurencja, ale też zachował się, jak prawie nigdzie już, proces terminowania u mistrzów, poznawania kolejnych stopni wtajemniczeń. A na sukces naprawdę pracuje cały zespół, „gastrobanda”. Zresztą, moim zdaniem, ta książka to wcale nie poradnik ani kompendium wiedzy. To całkiem fajny kawał współczesnej prozy, lustro nad barem, w którym odbijają się polskie obyczaje, snobizmy, tęsknoty i ambicje, napisany smaczną polszczyzną. Jak wiadomo, barman to ten jedyny facet przy barze, który nigdy się nie zwierza. Skłonili go jednak do tego autorzy: dziennikarz Jakub Milszewski i wszechstronnie doświadczony w branży Kamil
Sadkowski, tworząc postać charyzmatycznego narratora, przy którym czytelnik tkwić będzie do rana, szczęśliwy, że został dopuszczony do konfidencji. Dodatkowego uroku książce dodają dynamiczne fotografie: tu się nie śpi, tu się pracuje! A dla mnie osobiście – trójmiejskie smaki i smaczki. Polecam z przekonaniem.