Miejsce akcji: Monachium, hotel Nymphenburg (najlepszy w mieście); czas akcji: rok 1865. Bohaterowie: kogo tu nie ma? Szwoleżerowie, szlachetne damy, księża, magowie, księża magowie, sadyści (i księża w jednym), Si (istoty magiczne w ogóle), szpiedzy, pokojówki, praczki, a nawet śpiewaczka operowa. Plus zwłoki, tożsamość nieznana.
Cel akcji: początkowo niejasny, następnie okazuje się, że trzeba schwytać COŚ. Dla budowania napięcia niezbyt szybko dowiadujemy się, co to jest konkretnie, z czasem - z trudem - udaje się ustalić jego przynależność gatunkową, ale niewiele ponadto. Specjalna jednostka pod dowództwem angielskiego pułkownika, zapewne dla zmylenia ewentualnego przeciwnika noszącego nazwisko Delacroix, składająca się ponadto z dwójki bawarskich szwoleżerów i francuskiej śpiewaczki operowej, bardzo swobodnej w amorach, chwyta jednak owo COŚ z zapałem, nie zważając na swe dramatyczne braki w wiedzy o obiekcie polowania.
Dość szybko powinno do naszej wesołej kompanii dotrzeć, że nie jest to podejście najlepsze, jednak najwidoczniej nawet wytrawni wywiadowcy muszą kilka razy oberwać, by w końcu przemyśleć stosowaną taktykę. W trakcie kolejnych odsłon niezbornego polowania wychodzi na jaw, że jedna z przebywających w hotelu dam, Corrisande Jarrencourt (rzecz jasna młoda, piękna i skrywająca mroczny sekret)
, z jakichś przyczyn wyczuwa z wyprzedzeniem, gdzie COŚ się w następnej kolejności pojawi. Co gorsza, COŚ ma najwyraźniej własne plany względem Miss Jarrencourt, grozi, że du... A, przepraszam, nie ta bajka. Gróźb nie werbalizuje, ale niezwłocznie próbuje wprowadzić swe obelżywe zamiary w czyn. I tak polujący stają przed nielada dylematem: pomoc młodej damy może ułatwić schwytanie CZEGOŚ, ale też - najprawdopodobniej - narazić ją na los gorszy od śmierci.
Biorąc pod uwagę, jaka mnogość postaci i wątków została zaprezentowana na kartach pierwszej części Obsydianowego serca, wydaje się wręcz niemożliwością, by powieść ta była nudna. Ma wszystko, co trzeba: polityczny spisek, magiczne stworzenia rozmaitego autoramentu, romanse zadawnione i bieżące, bohaterskich kawalerów, wątłe damy, zagadki i namiętności. W teorii wręcz buzuje napięciem, kipi od Nienazwanej Grozy.
A jest tak przeraźliwie nudna, że to naprawdę staje się swego rodzaju osiągnięciem. W dużym stopniu przyczynia się do tego styl, w jakim została napisana: prosty, ale zarazem suchy, wskutek czego postaci (nakreślone bardzo schematyczną, grubą kreską), nawet w scenach, które w założeniu powinny budzić emocje, przypominają kukiełki na sznurkach. Może to w jakimś stopniu efekt przeładowania, momentami aż groteskowej kumulacji wydarzeń i osób w jednym, zamkniętym (magicznie odciętym od świata) miejscu. Bohaterowie biegają w kółko po hotelu, jeden drugiemu powtarza przez większość czasu to, czego się właśnie dowiedział od trzeciego, któremu przekazał to z kolei czwarty. Całość bardziej w rezultacie przypomina wyjątkowo marną komedię pomyłek niźli powieść gotycką z dozą czarnego humoru i szczyptą steampunku, którą obiecuje marketingowy slogan, zdobiący okładkę.
Każdy wie, co należy sądzić o tego rodzaju sloganach, ale miło byłoby znaleźć w treści choć jeden z trzech elementów. Tymczasem humoru nie zauważyłam wcale, o czarnym nawet nie wspominając (pośmiać się, owszem, można, ale raczej nie wynika to z autorskich zamierzeń), steampunku również, przynajmniej w pierwszym tomie, ni pod lupą nie uświadczy, a co do powieści gotyckiej... no, niechże będzie, że jest groza i romans, choć oba pierwiastki w wykonaniu Ju Honisch budzą raczej śmiech niż dreszcze. Możemy warunkowo zaliczyć połówkę.
Nie ma natomiast ani jednego wątku, który by mnie zaintrygował (choć można wybierać z wielu), ani jednego bohatera, który by mnie zaciekawił, oraz ani jednego zwrotu akcji, który nie zostałby zasugerowany z wielostronowym wyprzedzeniem. Nawet nie mogę - jak zwykle w przypadku czytadeł tego rodzaju - z czystym sumieniem stwierdzić, że czyta się Obsydianowe serceszybko. Bo prawda jest taka, że brnie się przez nie z mozołem. Stężenie rzeczywistej akcji jest bowiem bardzo niewielkie, gdy uwzględnić objętość powieści. Być może nieco lepiej będzie się pod tym względem prezentowała część druga, ale to przypuszczenie oparte na wątłych przesłankach i jeszcze słabszej nadziei. Być może jestem z tą pozycją skrajnie niekompatybilna, ale bardziej prawdopodobna wydaje mi się hipoteza, że jest ona zwyczajnie kiepska.