Trwa ładowanie...
recenzja
24-05-2012 12:35

Magia, para i (prawie) podróż do Yumy

Magia, para i (prawie) podróż do YumyŹródło: Inne
d3egbnh
d3egbnh

Co się dzieje, gdy bohaterowie stają się legendą?Gdy ich imiona stają się nazwami bóstw? Kiedy cały świat odchodzi w przeszłość i mija trzysta lat? Ci, którzy czytali całą sagę „Z mgły zrodzony” i sądzili, że to już koniec… mieli rację. To koniec. Stop prawa to zupełnie nowa książka, choć dzieje się w tym samym uniwersum.

Po napisaniu trzech obszernych tomów trylogii * Z mgły zrodzony* Brandon Sanderson zaskoczył nie tylko tym, że zaprezentował książkę, która objętościowo – biorąc pod uwagę „gabaryty” jego standardowej książki – mogłaby się nazywać co najwyżej etiudą, ale także samą historią, jaką snuje w Stopie prawa. Uniwersum pozostaje bez zmian – to wciąż te same ziemie, które przemierzali Kelsier, Vin, Elend, Sazed czy Spook, ale wszyscy ci bohaterowie albo są teraz obiektami kultu, albo słuch o nich zaginął. Prawdę mówiąc ich imiona w zasadzie nie pojawiają się w książce – co najwyżej przydomki. Ale to nie nazwy decydują o tym, jak wygląda świat – jego zręby tworzą nadal Allomancja i Feruchemia, dwie potężne moce wykorzystujące magię metali. Ale tym razem, oprócz magii na scenę wchodzi również technika.

Wax, starzejący się stróż prawa, który zjadł zęby na pilnowaniu porządku w Dziczy, musi powrócić do miasta, by – jako jedyny spadkobierca po tragicznie zmarłym wuju – przejąć obowiązki głowy rodu. Ale, jak nietrudno się domyślić, arystokratyczne życie go nudzi i męczy: nie w głowie mu bale czy przyjęcia, na których powinien pokazywać się od jak najlepszej strony, by możliwie szybko znaleźć dostatecznie bogatą pannę, która zgodzi się wyjść za niego za mąż. Do tego dochodzą także problemy związane z zarządzaniem praktycznie nieistniejącym już majątkiem, a przede wszystkim coś, co lordowi po prostu nie przystoi: samotne patrolowanie ulic w poszukiwaniu złoczyńców. Tymczasem poszczególnych przedstawicieli rodów arystokracji spotykają co rusz niemiłe niespodzianki: banda rabusiów okrada pociągi przewożące złoża metali i bierze wysoko urodzone panny jako zakładniczki. Gdy na scenę wkracza także Wayne, przyjaciel Waxa z czasów wspólnego stróżowania w Dziczy, można mieć pewność, że tym razem cała ta szopka
związana z przedzierzganiem się szeryfa w panicza po prostu nie wypali.

Akcja zresztą toczy się błyskawicznie – niemal od razu przy boku dwóch podkręcających wąsa, atrakcyjnych i nieco cynicznych mężczyzn z przeszłością pojawia się młoda, bystra i pełna wdzięku dziewczyna i cała trójka próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczych napadów na pociągi. Nie zabrakło konfliktu pomiędzy „dobrym i szlachetnym”, a tym, który kiedyś także był szlachetny, ale złoto odebrało mu możliwość rozróżniania dobra i zła. Damy i złoczyńcy, spotkania w samo południe, bijatyki na dachach rozpędzonych pociągów… Sanderson stworzył swoją steampunkową wersję westernu i udowodnił, że ten mariaż należy do bardzo udanych. Magia sprzężona z techniką z domieszką starych jak świat dylematów, nieco chropowatego uroku klasycznych rozwiązań. Brakuje tylko sformułowań w stylu: jutro w samo południe, tylko ty i ja, miasto jest zbyt małe na nas dwóch.

d3egbnh

Zdarzało mi się często uśmiechać podczas lektury: bywa na swój retro-sposób urocza, zabawna (choć podkreślanie za każdym razem, że Wayne jest wesołkiem i tłumaczenie każdego dowcipu nie jest absolutną koniecznością). Nie padną w niej poważne pytania, które były domeną poprzednich książek osadzonych w tym uniwersum. To pojedyncza historia, która – poza rozbawieniem i zaciekawieniem – też raczej niewiele wniesie w Wasze życie. No, chyba że grywacie w „Wolsunga” lub po prostu kochacie ten klimat – bo po lekturze inspiracji na pewno nie zabraknie.

d3egbnh
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3egbnh