Przyznaję, nie czytałam * Sądu Ostatecznego, czyli nie poznałam protagonistów – gdańskiego dziennikarza Emila Żądło i jego partnerki Marty w ich pierwszej przygodzie ze sztuką i zbrodnią. Zamierzam jednak to zaniedbanie nadrobić, bo Anna Klejzerowicz o sztuce pisze interesująco i ze znawstwem, umiejętnie dawkując smaczki i sekrety. *Udał jej się też delikatnym pędzelkiem nakreślony stylowy romans sprzed stulecia. Gorzej ze zbrodnią, a z Gdańskiem to już szkoda słów…
Osią intrygi jest cykl japońskich drzeworytów, skradzionych z jednego z gdańskich antykwariatów. Kilka oprawnych obrazków powstało najprawdopodobniej na początku dwudziestego wieku, twórca nie był szerzej znany, a zatem wartość antykwaryczna nie przekraczała zapewne kilkuset złotych, choć antykwariusze nie odmawiali im dużej wartości artystycznej. Dla jednej z gdańskich rodzin drzeworyty były przez dziesięciolecia sentymentalną pamiątką, bo pra-stryjek, oficer pruskiej marynarki wojennej, spędził czas pewien w służbowej misji w Japonii. Kiedy jednak rodzinne wspomnienia zbladły podobnie jak stara, sepiowa fotografia, drzeworyty wywędrowały do antykwariatu, a ukradzione stamtąd, zaczęły działać jak pocałunek śmierci, jak tajemnicza klątwa, powodująca, że ktokolwiek się z nimi zetknął, ginął w tajemniczych okolicznościach.
Bohaterowie, Emil i Marta z narażeniem własnego życia starają się rozwikłać zagadkę morderczych drzeworytów, a czytelnik śledzi z przyjemnością opis pobytu młodego gdańszczanina w Japonii u progu XX stulecia i jego wzajemnej miłości do pięknej gejszy, podczas gdy w sto lat później w jego rodzinnym mieście trup ściele się gęsto, a każdy obiecujący wątek ucinany jest bezlitosną ręką autorki, eliminującej postaci jak pionki w szachach. A Gdańsk, Gdynia czy Sopot mogłyby być każdym innym miastem, gdyby pozmieniać nazwy ulic i dzielnic. A zatem - drzeworyt z epoki śliczny, gorzej ze współczesną ramą.