Nowe wydanie „Niebezpiecznych związków” przyjęłam z wielkim, pozytywnym zaskoczeniem. W ogromnej masie nowości przepełniającej księgarnie trudno znaleźć wznowienie książki sprzed kilkudziesięciu lat, albo powieść sprzed lat stu nie będącą szkolną lekturą. A co powiedzieć o powieściach sprzed lat dwustu? Z końca XVIII wieku? Któż jeszcze mógłby je czytać, oprócz literaturoznawców i filologów? Dramaty i poezja bronią się dłużej, odświeżane nowymi przekładami, nowymi inscenizacjami, a dawna proza coraz szybciej odchodzi w niepamięć. Z tamtej, odległej epoki przychodzą mi na myśl tylko dwa tytuły, które są wiecznie młode, opierają się upływowi czasu: „Rękopis znaleziony w Saragossie” Jana Potockiego i właśnie „Niebezpieczne związki” Pierre’a Choderlos de Laclos.
Powieść tę filmowano i adaptowano wielokrotnie, w wersji kostiumowej, w realiach lat pięćdziesiątych, nawet (o, tempora!) w scenerii amerykańskiego liceum („Szkoła uwodzenia”). Powszechnie zatem wiadomo, że główna bohaterka, demoniczna markiza de Merteuil, nie używając czarów ani magicznych eliksirów, samą tylko diaboliczną inteligencją zamienia bliskich sobie ludzi w bezwolne (do czasu!) marionetki. Wszyscy oni, bardziej czy mniej wyrafinowani, biegli w sztuce uwodzenia i miłosnych kontredansów, chcąc czy nie chcąc, biorą udział w twardej, bezwzględnej grze o władzę, dominację i zemstę, która okaże się, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, grą o sumie niezerowej.
Dziś, nudząc się wieczorami, manipulujemy i zdobywamy, używając wirtualnych awatarów. Osiemnastowieczni Mistrzowie Gry posługiwali się prawdziwymi ludźmi, którzy mieli tylko jedno życie. O tym opowiadają „Niebezpieczne związki”. Pięcioro głównych bohaterów wiąże sieć arcyskomplikowanych relacji, a przyglądamy się im ze zmiennego punktu widzenia, bo „Niebezpieczne związki” są powieścią epistolarną, czyli zbiorem listów, co okazuje się formą idealną do zwierzeń, ale też i do przemilczeń, do snucia planów i odgrywania ról. Książka, która przez ponad stulecie była uważana za owoc zepsucia i dekadencji, ukazuje nieoczekiwanie rozległą skalę miłosnych uczuć i doznań.
W czasach, gdy wznowienia klasyki ukazują się zwykle w nowych tłumaczeniach, często nie dlatego, że lepsze jest wrogiem dobrego, ale że nowe jest wrogiem starszego, tym bardziej docenić należy, że „Niebezpieczne związki” wznowiono w cudownie dającym się czytać, kanonicznym przekładzie Tadeusza Boya-Żeleńskiego z 1912 roku i z jego też przedmową, której dziesięć stroniczek jest warte całego tomu o obyczaju i literaturze epoki.