Ma polskich przodków, a w Elblągu stoi "dom Merkel". W polityce nie kieruje się sentymentem
Nasi politycy straszą niekiedy Angelą Merkel tak jak nasze babki Czarną Wołgą niesforne dzieci. Kanclerz Niemiec mówi o sobie, że "płynie w niej polska krew", a taksówkarze w Elblągu chwalą się "domem Merkel". Dzięki uprzejmości wyd. Agora prezentujemy państwu fragment książki Arkadiusza Stempina "Angela Merkel. Cesarzowa Europy", pełnej anegdot i twardych faktów o jej kilku kadencjach, życiu i kaszubskim pochodzeniu.
Kiedyś zdradziła tygodnikowi "Der Spiegel", że "w jednej czwartej płynie w niej polska krew" . Czy dlatego w Elblągu taksówkarze pokazują turystom "dom Merkel"? Neoklasycystyczną kamienicę z płaskorzeźbami na świeżo odnowionej fasadzie i kutymi balustradami na balkonach? Stoi ona dokładnie naprzeciwko stacji PKP, przy głównej ulicy miasta, prowadzącej od dworca do centrum.
W 2007 roku, po przejęciu rządów przez PO Donalda Tuska, kamienicę odnowiono. Prezent premiera Kaszuba dla krajanki? Faktycznie przed stu laty, gdy Elbląg należał do Prus, mieszkali w niej przodkowie dzisiejszej kanclerz – po kądzieli. Emil Richard Drange z żoną Emmą i czwórką dzieci, jak wyszperał historyk elbląski Lech Słodownik. Jak na członka magistratu przystało, Emil Drange zajmował przestronne, dwustumetrowe mieszkanie na pierwszym piętrze. Syn prostego młynarza zrobił oszałamiającą karierę urzędniczą w cesarstwie niemieckim. Ale nie miał nic wspólnego z polskością.
Urodził się w 1866 roku w państwie Hohenzollernów na Dolnym Śląsku w Unruhstadt (dzisiejszej Kargowie) w powiecie Babimost. A ożenił z pięć lat młodszą Emmą Wachs, rodem z pobliskiego Rietscheitz (dzisiejszych Jerzmanowic koło Głogowa). Także Emma była kobietą o niemieckich korzeniach. Jej matka nosiła typowo niemieckie nazwisko Günther.
W ostatniej dekadzie XIX wieku Emil i Emma byli już małżeństwem. W 1891 roku urodziła się im pierwsza córeczka Gertrud. Siedem lat później rodzina przeprowadziła się z Głogowa do Elbląga, w którym Emil otrzymał posadę asystenta magistrackiego. Ambitny ojciec rodziny wdrapywał się po kolejnych szczeblach urzędniczej kariery. Aż dochrapał się tytułu nadsekretarza miejskiego, najwyższego, jaki mógł osiągnąć człowiek jego stanu. Żył skromnie, pomieszkując z rodziną w mieszkaniach czynszowych. Dopiero w 1910 roku z uciułanych oszczędności i dzięki wsparciu majętnych rodziców żony nabył reprezentacyjną, trzypiętrową kamienicę. Z tyłu domu spełniony ojciec sadził jodły z okazji narodzin kolejnych pociech.
Sukces życiowy Emil Drange opłacił jednak utratą zdrowia. Zmarł jeszcze przed pięćdziesiątką. Wdowa pozostała w mieszkaniu z dziećmi. Najstarsza z córek, 22-letnia Gertrud, obrała jedyną możliwą wtedy dla kobiet drogę kariery – została nauczycielką. Niedługo jednak pomieszkała z matką pod jednym dachem. Poszła za głosem serca, wychodząc za mąż za Williego Jentzscha, dyrektora gdańskiego gimnazjum. W 1921 roku przeprowadziła się do niego. Ale i Willi Jentzsch nie miał polskiego rodowodu. Gniazdo rodzinne Jentzschów znajdowało się w niewielkiej miejscowości Wolfen w Saksonii. Końcówka nazwiska "-icz" (-tzsch), sugerująca polskie pochodzenie, występuje powszechnie w środkowych Niemczech, także w nazwach miejscowości, i ma nie polskie, tylko serbsko-łużyckie korzenie. W 1928 roku Jentzschom urodziła się córeczka Herlind, matka Angeli Merkel. W Gdańsku mieszkali oni do 1936 roku. Nie wiadomo, czym się kierowali, gdy przeprowadzili się do portowego Hamburga.
Zagadkę enigmatycznego stwierdzenia Merkel, która o rodzinie nie opowiada, rozwiązał niedawno dziennikarz monachijskiej gazety "Süddeutsche Zeitung" Stefan Kornelius. Jej dziadek nazywał się swojsko Ludwik Kazimierczak. Na świat przyszedł w 1896 roku w niemieckim od czasów drugiego rozbioru Polski Poznaniu, kilka lat po ustąpieniu z urzędu Żelaznego Kanclerza Bismarcka. Był nieślubnym dzieckiem niemajętnej Anny Kazimierczak, mieszkającej wraz z synem na Grabenstrasse 14/56 (dziś ul. Grobla). Po przyłączeniu Wielkopolski do powstałego po upadku cesarstwa niemieckiego państwa polskiego spakował walizki, osiedlił się w Berlinie i został policjantem. Musiał czuć się Niemcem do szpiku kości, skoro nie tylko dał nogę z Polski, ale w 1930 roku, w szczytowym okresie napięcia między Republiką Weimarską i II Rzecząpospolitą Piłsudskiego, zmienił nazwisko na Kasner. Urodzony w 1926 roku jego syn, późniejszy ojciec Angeli Merkel, wchłaniał opary już wyłącznie niemieckiej kultury. I to w takim zagęszczeniu, że wybrał powołanie pastora luterańskiego. Jego córka z polskością nie ma nic wspólnego. Dziadka nigdy nie poznała. Zmarł, nim się urodziła. Ni w ząb nie rozumie też języka polskiego.
Jej polskie pochodzenie nie ma absolutnie żadnego przełożenia na jej politykę wobec Polski. Merkel nie kieruje się sentymentem, tylko wyłącznie niemiecką racją stanu. I trzyma język za zębami. Tak jak jej mąż profesor Joachim Sauer, który jak ognia unika mediów. Opinia publiczna w Niemczech do dziś dysponuje zaledwie kilkoma jego cytatami. Najdłuższa z tych wypowiedzi pochodzi z maila napisanego kilka dni przed wyborem żony na kanclerza Niemiec, we wrześniu 2005 roku: "Zdecydowałem się nie rozmawiać z dziennikarzami i nie udzielać im żadnych wywiadów, które nie dotyczą mnie jako nauczyciela akademickiego, a które odnosiłyby się do politycznej działalności mojej żony" .
Niezwykle rzadko pojawia się w blasku fleszy u jej boku. Nawet podczas jej pierwszego zaprzysiężenia na kanclerza nie siedział na trybunie, tylko w swoim uniwersyteckim laboratorium. Wyjątkowo często, bo aż trzy razy, zdarzyło mu się publicznie wystąpić w roli First Husband w 2009 roku: na szczycie NATO w Baden-Baden, podczas wyborów prezydenta Niemiec w Bundestagu i na festiwalu Wagnera w Bayreuth. W 2011 roku towarzyszył żonie podczas spotkania z papieżem Benedyktem XVI, który składał wizytę w Niemczech. Monsieur Merkel, jak go nazywał były prezydent Francji Nicolas Sarkozy, jeżeli jest już obecny u boku żony na szczytach G8, nieformalnego rządu światowego, to bez kompleksów bierze udział w tak zwanych programach kobiecych, przygotowywanych każdorazowo przez gospodarza szczytu dla towarzyszących mężom pierwszych dam. W Berlinie zmieniono nawet nazwę tych programów – z "Damenprogramm", na "Partnerprogramm".
Także matka Angeli Merkel bojkotuje mikrofon. Brat Marcus, fizyk na uniwersytecie w Magdeburgu, raz udzielił wywiadu lewicowemu dziennikowi z Berlina "Tageszeitung", ale ani razu nie zająknął się przy tym o siostrze. Pastor Kasner do końca życia unikał mediów oraz tematu córki. "To nie jest w moim stylu" – odpowiadał pukającym do jego drzwi dziennikarzom. Cały klan Merkel skrywa się za murami twierdzy. Wszyscy jego członkowie mentalność Pfarrhausu mają we krwi, wszyscy praktykują strategię milczenia. A może Angela Merkel miałaby ją zmienić? Może jej wyborcy powinni wiedzieć, co we wtorki porabia profesor chemii? Kogo pani kanclerz w swoim urzędzie nie lubi i za co? Czyż Merkel nie stałaby się wtedy bliższa swoim wyborcom? Cóż za niedorzeczność! Dlaczego miałaby zmieniać strategię, która przynosi jej sukces? Angela Merkel wie doskonale, że długi język i celebryckie maniery prowadzą do zguby. Jeżeli ktoś chce rozkwitać w świetle jupiterów, proszę bardzo, ale nie ona. Dlatego też sprawdzoną w NRD strategię milczenia z powodzeniem stosuje w chadeckiej centrali i w Urzędzie Kanclerskim.
Ku rozczarowaniu wścibskich dziennikarzy z posiedzeń jej gabinetu i z codziennych porannych narad nie wychodzą żadne przecieki. W obrębie wysokich murów powiedzieć można wszystko. Poza nimi najlepiej nic. Jeśli w NRD wokół Pfarrhausu krążyły szakale z bezpieki, to teraz wokół Urzędu Kanclerskiego czają się zawsze gotowe do rozszarpywania dziennikarskie hieny i sępy. Paparazzi polują na nią dniem i nocą. Bezskutecznie. Także dlatego, że Angela Merkel, inaczej niż armia współczesnych polityków, dzięki protestanckiej cnocie skromności i żelaznej samodyscyplinie nie ulega magii blichtru i próżności. Unika pułapek, w które często wpadają politycy. Bo trudno wyobrazić sobie, by rozstała się z mężem, zamieniając go na hollywoodzkiego aktora czy nawet na Reinholda Messnera, z którym razem wędruje po wysokich Alpach. Imprezy bunga bunga? Wykluczone. Podobnie jak korupcja. Merkel odmówiła nawet sławnym projektantom mody, gotowym do zasypania jej darmowymi kreacjami. Dlatego nie trafia na języki i na pierwsze strony kolorowej prasy. Wychowana w surowości protestanckiego domu rodzinnego, dzięki dyskrecji i brakowi próżności, mocno trzyma się w kanclerskim siodle.
(…)
Powyższy fragment pochodzi z książki Arkadiusza Stempina "Angela Merkel. Cesarzowa Europy", która ukazała się nakładem wyd. Agora.
Dr hab. Arkadiusz Stempin, historyk i politolog, specjalista od najnowszej historii Niemiec. Profesor Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera, gdzie jest kierownikiem katedry Konrada Adenauera, i Uniwersytetu Alberta Ludwika we Freiburgu (Niemcy). Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim i germanistykę na Uniwersytecie we Freiburgu, gdzie uzyskał doktorat (2003) i habilitację (2008).