Pozornie barwny, w istocie monotonny opis świata widzianego oczami konfidenta erudyty. Donosiciela snującego się wśród uczelnianych murów i opozycyjnych środowisk, któremu wydaje się, że w niezwykły sposób świat opisuje. W rzeczywistości ślizga się tylko po jego powierzchni, po tym, co widoczne przez odpowiednio przyciemnione okulary. Po samej skorupie, nawet nie próbuje sięgać do głębi. Bohater pisze: swoisty donos o sobie, o swoim życiu. Donos smutny i w gruncie rzeczy nudny, zbudowany z mądrze brzmiących słów przyprawionych nutą cynizmu i nihilizmu. Nie czuć w tym wszystkim emocji. Widać tylko zgrabne, wyjałowione słowa i elokwentne zwroty. To nie tyle zatem opis, co kreacja. Budowanie rzeczywistości ze słów, ocen, osądów, wąskich, subiektywnych obserwacji.
„Ktoś walnie klapą blaszanego pojemnika, wyrzucając śmieci po całym dniu obżarstwa.” To zdanie ukazuje zastosowaną przez narratora metodę. Interpretacji, która z prostych rzeczy tworzy coś innego. To, co tylko się zechce. Ze zwykłego, małego wyrzucenia śmieci tworzy wielkie, całodzienne obżarstwo. Kreacja. Dominuje nieustanna negacja. Swoiste prostytuowanie rzeczywistości. Wszystko sprowadzane jest do zwierzęcych, prymitywnych odruchów. Nie ma niczego wzniosłego, dobrego, wielkiego. Jest miałkość i małość, ciasny umysł i jakże w istocie sprzeczne z nim wielkie oczytanie. Jest poczucie braku sensu, które ciąży nad całością jak ciemna, gradowa chmura.
Jaki jest cel tej książki? Gdyby to był opis swoich własnych przeżyć i przemyśleń, to miałaby jakąś wartość jako zapis stanu świadomości jednostki. Nie wiem jednak czy autor naprawdę pisze o sobie w ten właśnie sposób. Byłby to dość ekshibicjonistyczny opis człowieka niezbyt w gruncie rzeczy ciekawego, chyba że z punktu widzenia psychopatologii życia codziennego. Jeśli jest to próba wejścia w czyjś umysł, to nie wiem na czym w rzeczywistości się opiera. Na własnych wyobrażeniach, obserwacjach, fantazjach? Jeśli jest to fikcja to co niby chce się nam przekazać? Że wszystko to tak naprawdę jedno wielkie bagno? Monotonny, smętny tekst ożywa i to tylko trochę przy opisach erotycznych podbojów. Choć i tu niewiele jest emocji. Bo i taka to współczesna erotyka, seks pozbawiony emocji, czyli czysta fizjologia, zbliżanie się w istocie do niszczącej pornografii. Zgadzam się z teoriami, że pisarze często poruszają w swojej twórczości te tematy, które ich trapią. Tu wydaje się jakby problem był związany z
erotomanią, chorobą niemniej groźną niż wszelkie inne uzależnienia: alkoholizm, narkomania, hazard. Przy czym to uzależnienie niszczy nie tylko osobę chorą, mocno szkodzi innym, nie jest więc moralnie obojętne. Cóż, moralność w tej wizji nie odgrywa żadnej roli, bo jej po prostu nie ma. Są ludzie honoru, funkcjonariusze o mentalności towarzysza Szmaciaka, są wykształceni choć nieświatli donosiciele. Są ludzie oddani ideom opisywani jako idioci i cwaniacy. Inni to - na ogół - zbiór prostaków, nie dostrzegających prawdy o życiu. Na tym tle tylko esbecy wyglądają całkiem nieźle. Realiści, oddani sprawie, rozsądni.
Bohater ma dar obserwacji, zapamiętywania szczegółów, z którego korzysta donosząc policji politycznej na kolegów i znajomych. Dość jednak specyficzny jest ten dar. Jak wiemy, sposób widzenia świata zależy od nastroju. To jak go oceniamy od naszego psychicznego nastawienia. W depresji nawet najmniejsza rzecz może przerażać. Bohater widzi świat w krzywym zwierciadle. Czuje się intelektualistą, bo ma mroczne, negatywne myśli. Bo z życia wyrzucił nadzieję, bo ufa tylko sobie. Patrzy na świat z rewolucyjną, postępową negacją. Świat jest zły, ludzie też są tacy. Miarą innych jest on sam. Nic nie ma sensu tylko to, co uda się wziąć tu i teraz. Liczy się krótkotrwała przyjemność. Ludzie dzielą się na naiwnych wykorzystywanych i mądrych wykorzystujących. Lepiej być inteligentnym, sprytnym wilkiem niż głupią, naiwną owieczką. Wydaje się, że rozum narratora nie śpi, a pełen jest upiorów. Serca jako źródła emocji po prostu nie ma. Pozostały tylko jakieś puste idee szalejące w wypełnionej intelektualnymi rozważaniami
głowie jak zimowy wiatr w opróżnionych butelkach obrzydliwej, taniej wódki.
To książka dla wielbicieli nurtu moralnego niepokoju. Takiego jaki serwowało nam polskie kino. Zachwytu nad brakiem sensu, zauroczenia złem, pochwały nihilizmu. Dla prawdziwych, chudych, w niemodnych okularach, wlewających w siebie kieliszki wódki zawodowych rewolucjonistów. Którzy zawsze wiedzą jak się ustawić, by wiatr wiejąc w plecy pozwalał im szybciej płynąć z nurtem.
Nie znam takiego świata jaki opisuje autor. Nie wiem czy on go zna z autopsji czy tylko wymyślił. Nie wiem też jaki jest sens poznawania go? Czy jeśli człowiek nie sięgnął dna to naprawdę nie wie czym jest życie?! Męczący jest styl książki. Słowa, zgrabne i puste, wyrafinowane i zimne. Groteskowe i napuszone. A jaka głębsza myśl się za nimi kryje, jaka ciekawa treść? Zawodowi krytycy powinni być zachwyceni, w mętnej wodzie pływa się im najlepiej. Mnie przygnębiał brak humoru, który podobno jest wyrazem inteligencji człowieka. Jeśli tu mimo wszystko jest, to dobrze zakryty, ja go w każdym razie ja go nie odkryłem. Powieść jest za długa, można by ją spokojnie skrócić - bez straty - do dłuższego opowiadania. Może wtedy byłaby lepiej strawna, gdyby ograniczyć ilość użytych w niej słów?! Do tej książki pasuje jedno proste stwierdzenie: biez wodki nie razbieriosz.