"Lucky Luke. Legenda Zachodu": Bandyci w blasku sławy [RECENZJA]
Wprawdzie w „Legendzie Zachodu” spotykamy Buffalo Billa, ale to nie słynny twórca widowiska „Wild West Show” odgrywa w tej historii pierwszoplanową rolę. W albumie tym będziemy bowiem świadkami kolejnego starcia Lucky Luke’a z Daltonami, którzy jednak zmienią swój zwykły styl działania.
Wszystko się rozpoczyna od złożonej przez Buffalo Billa propozycji występów w „Wild West Show”, którą Lucjy Luke zdecydowanie odrzucił. Przy tej okazji dzielny kowboj podsunął jednak organizatorowi widowiska pomysł na włączenie do niego czterech niezbyt rozgarniętych bandytów, który zwykle osobiście wsadzał do więzienia.
Okazuje się, że pułkownik Cody (a właściwie jego menedżer J.K. Burke) nie decyduje się jednak na zatrudnienie prawdziwych Daltonów, lecz powierza ich role aktorom. W dodatku przedstawiana w trakcie show opowieść o czterech bandytach o wielkim sercu niewiele ma wspólnego z ich prawdziwymi wyczynami. Wkrótce możemy się też przekonać, jak wielką siłę miało widowisko Buffalo Billa.
Otóż przebywający właśnie za kratkami bracia nagle zyskują status gwiazd i zamiast znosić szykany ze strony współwięźniów, mogą liczyć na specjalne traktowanie przez strażników. Daltonowie nie mają jednak zamiaru poprzestać na zdobytych wygodach, tylko z pomocą swego nowego impresario Caesara Plunka chcą się wydostać na wolność, a także odebrać to , co im się należy od udających ich aktorów.
Czarny rok dla światowego kina. Przez pandemię nie ma co oglądać
Szybko się okaże, że w przedstawieniu nie ma miejsca dla ośmiu Daltonów i w związku z czym będziemy świadkami zaciętej rywalizacji– na scenie i poza nią – między tymi prawdziwymi i fałszywymi o zainteresowanie publiczności i związane z tym korzyści finansowe. Swoje trzy grosze do rozwoju wydarzeń dorzuci oczywiście także Lucky Luke, który podąża za zbiegłymi bandytami i zanim ich znowu aresztuje, nie tylko pozwoli im na kilka występów, ale i sam weźmie w nich udział. Warto dodać, że możemy tutaj też liczyć na wiele dość zaskakujących zwrotów akcji, a końcowe przedstawienie okaże się prawdziwym tryumfem dzielnego kowboja.
Wszystko to sprawia, że „Legenda Zachodu” jest naprawdę udanym albumem, którego fabuła udowadnia, że od autentycznych dokonań różnych postaci ważniejsze bywa to, jak zostaną one przedstawione szerokiej publiczności. No cóż, fakty bywają bezsilne wobec potęgi sztuki, a wiele osób – podobnie jak Daltonowie w tym komiksie – przekonało się przecież, jak ulotną rzeczą jest sława.