Wiktoriański Londyn był rajem dla „górnych dziesięciu tysięcy” i piekłem dla całej reszty. To piekło miało jeszcze swoje wewnętrzne kręgi. W tych najniższych ludzie żyli tak, że dziś kogoś, kto w takich warunkach trzymałby zwierzęta, postawiono by przed sądem. Powiśle z „Lalki” dla mieszkańców Whitechappel byłoby pewnie kurortem. Poprzednie pokolenia czytelników hartowały się na Dickensie, ale mnie głównie „Kuba Rozpruwacz” Patricii Cornwell, pełen obrazów najstraszliwszej londyńskiej nędzy, przygotował w pewnej mierze na to, z czym musiałam się zmierzyć na kartkach „Scotland Yardu”. Jednak tylko w pewnej mierze. Tym, co mimo wszystko zaszokowało mnie w obrazie miasta, odmalowanym przez Alexa Greciana, było, w jak koszmarnych warunkach i niepewności jutra żyli nie tylko bezdomni nędzarze, ale niemal wszyscy znajdujący się na drabinie społecznej poniżej arystokracji i bogatych rentierów, a policjanci, nawet inspektorzy nowo powołanego Scotland Yardu, nie byli tu wcale wyjątkiem.
„Scotland Yard” opowiada o czasach gdy Kuba Rozpruwacz dopiero co ostentacyjnie grał policji na nosie, a zatem w Londynie stróżów prawa uważa się powszechnie za leniów i nieudaczników. Powołanie Scotland Yardu ma ten stan rzeczy zmienić, ale to, co widzimy, to jeszcze pierwotny chaos – zasypani wciąż napływającymi sprawami, śmiertelnie zmęczeni policjanci, nie znający zapłaty za nadgodziny, nie liczący na płatną emeryturę ani, gdyby zginęli w akcji, rentę dla wdowy i dzieciaków, wiecznie niewyspani, dojadający byle co przy biurkach, czasem ranni, i wtedy bardziej, niż raną, martwiący się zniszczeniem przedostatniej koszuli… są jednak zdeterminowani i nawet otwarci na różne techniczne nowinki, płynące z zagranicy. A tymczasem w mieście Kuba Rozpruwacz obudził demony. Klęska policji w tej prestiżowej sprawie utwierdziła jednych w poczuciu bezkarności i skłoniła do eskalacji przestępstw, inni zaczęli się rozkoszować zabijaniem i od wyobrażeń przeszli do czynów… Wynaturzony zabójca w okrutny sposób zamordował
dwóch policjantów z brygady zabójstw. Teraz każdy z ich kolegów ma świadomość, że może być następny.
Akcja jest wielowątkowa, ciekawa i dynamiczna, zaludniona zgrabnie nakreślonymi postaciami, nawet tymi drugoplanowymi, ale sądzę, że bardziej niż przebieg śledztwa w pamięć czytelników zapadnie naturalistycznie odmalowany Londyn, gdzie nie szeleszczą jedwabie, nie brzęczą kryształowe kieliszki i nie pachną tuberozy. Tu często trzeba patrzeć pod nogi i zatykać nos, tu kilkuletnie dzieci pracują ponad siły a zmęczonym policjantom mało kto powie „dziękuję”. Teraz nawet czytany na nowo „Sherlock Holmes” będzie pachnieć inaczej…