"Lolotta i inne paryskie historie": nowa jakość w rosyjskiej literaturze
Paryż to nie tylko stolica Francji, ale i wieś kozacka i kawiarnia lub osiedle na dalekim Uralu. Rosyjska pisarka Anna Matwiejewa jedno z najpopularniejszych miast świata uczyniła bohaterem swojej powieści.
Paulina Baranowska: W Rosji jest pani znaną i rozpoznawalną pisarką, z kilkoma nagrodami na koncie i długą listą napisanych książek. 17 pozycji robi wrażenie! "Lolotta i inne paryskie historie" jest jednak pani pierwszą książką przetłumaczoną na język polski. Jak to jest wrócić do statusu debiutantki?
Anna Matwiejewa: Jestem bardzo szczęśliwa, że to właśnie "Lolotta” będzie "pionierem” mojej twórczości w Polsce. Wydaje mi się, że Paryż jest dla Polaków miastem ważnym, wyjątkowym i lubianym. To, że "Lolotta” została wybrana spośród innych moich książek, jest wręcz zrządzeniem losu. I mam nadzieję, że nie zakończy ona mojej znajomości z polskimi czytelnikami. Bardzo chciałabym, aby w języku polskim wyszły jeszcze dwie moje książki, te najbardziej popularne.
Przede wszystkim "Pieriewała Djatłowa” (Перевала Дятлова) opowiadająca o tajemniczej tragedii, która wydarzyła się równo 60 lat temu, też w lutym, w północnej części Uralu. Dziewięcioro studentów, silnych i wysportowanych, zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach podczas wyprawy w góry Uralu. Książka jest zapisem swoistego śledztwa dziennikarskiego. Starałam się przedstawić wszystkie możliwe scenariusze, przeszukałam archiwa, rozmawiałam z rodzinami ofiar. Niestety wciąż nie wiadomo, co się tam wtedy stało.
Druga książka, "Zawidnowo czuwstwa Wiery Stieninoj" (Завидного чувства Веры Стениной) jest zupełnie inna. To opowieść o historyczce sztuki, która doświadcza jej w bardzo specyficzny sposób. Czuje zapach namalowanych kwiatów, słyszy muzykę, potrafi rozmawiać z postaciami na portretach. Taki uralski realizm magiczny.
PB: Wspólnym mianownikiem wszystkich opowiadań w zbiorze "Lolotta" jest Paryż. Nie zawsze jednak chodzi o stolicę Francji. Dlaczego wybrała pani akurat to miasto?
AM: Historia mojej miłości do Paryża rozpoczęła się w dzieciństwie, kiedy zaczytywałam się w powieściach Aleksandra Dumasa i marzyłam o wyjeździe do Francji. Po raz pierwszy przyjechałam do Paryża w 1995 r., jako turystka. Miłość z dzieciństwa wróciła, choć nie mogę powiedzieć, że od razu polubiłam, zrozumiałam i oswoiłam to miasto, widząc je na własne oczy.
Teraz jestem zagorzałą fanką Paryża. Kocham go, jak kocha się człowieka, pomimo wszystkich jego wad. Podobnie każdy z bohaterów "Lolotty" ma swoją własną historię znajomości z Paryżem. Co więcej, Paryż, jak Pani słusznie zauważyła, nie zawsze jest "tym" Paryżem, stolicą Francji: może to być wieś Paryż w obwodzie czelabińskim, kawiarnia "Paryż", w której znienacka pojawia się cmentarna hiena lub osiedle "Paryż" w Jekaterynburgu. Motto "Lolotty" w języku rosyjskim brzmi: „Dla każdego jego Paryż, dla każdego jego krzyż”…
PB: A skąd czerpała Pani inspiracje dla opowiadań ze zbioru "Lolotta…"?
AM: Inspiruję się bardzo różnymi stronami życia, również tymi nie mającymi w sobie nic atrakcyjnego lub ciekawego. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Mnie interesują ludzie i ich historie. Uwielbiam wyszukiwać podobieństwa między ludźmi zupełnie sobie obcymi. I to będzie temat mojego nowego zbioru opowiadań – "Sobowtór".
PB: W "Lolotcie i innych paryskich historiach” tworzy pani bardzo wyraziste postacie kobiece. Każda z nich na swój sposób zmaga się ze swoim życiem, próbuje walczyć o szczęście. Nie ma tu jednak cukierkowych happy endów.
AM: Bo przecież i w życiu nie zawsze czeka nas happy end, ochy i achy... Chcę być szczera z czytelnikami i staram się ich nie oszukiwać. Jeśli mój bohater zasługuje na szczęście, to je otrzyma. Ale częściej (jak zresztą i w życiu) jest tak, że szczęśliwy człowiek po prostu sam tego nie zauważa. I nie docenia.
PB: Patrząc na pani twórczość szerzej, musimy wspomnieć o jeszcze jednym mieście, równie dla pani ważnym i równie często pojawiającym się w pani powieściach – Jekaterynburgu.
AM: Ze wszystkich rosyjskich miast zdecydowanie wybieram mój rodzinny Jekaterynburg, którego czynię pełnowartościowym bohaterem mojej twórczości. Nie piszę wyłącznie fikcyjnych historii. W zeszłym roku ukazała się moja książka "Gorożanie" (Горожане) - zbiór esejów poświęconych ważnym dla Uralu osobom: od historyka i działacza Państwowego Wasilija Tatiszczewa do generała Giorgija Żukowa; od wielkiego pisarza Pawła Bażowa do genialnego dramaturga Nikołaja Kolady i tak dalej. 18 bohaterów - moi ulubieni jekaterynburżanie, o których mogę opowiadać bez końca. Jekaterynburg inspiruje mnie od zawsze. Co więcej - wydaje mi się, że warto o nim pisać, ponieważ Rosja to nie tylko Moskwa i Petersburg, ale jeszcze i Syberia, i Ural, i Daleki Wschód, gdzie też dzieje się tyle ciekawych rzeczy.
PB: W pani opowiadaniach widać też, jak Jekaterynburg się zmieniał na przestrzeni lat. Jakie to było miasto kiedyś, w latach 90.? Jaki miało wtedy na panią wpływ?
AM: W latach dziewięćdziesiątych moje miasto dopiero co zostało przemianowane ze Swierdłowska na Jekaterynburg. Kraj przeżywał ciężkie i złe chwile. Chaos, ruina, kryzysy, bandyci – to wszystko było codziennością. Ale dla mnie lata 90. w Jekaterynburgu były czasem młodości, kiedy człowiek jest szczęśliwy z definicji. Po prostu dlatego, że jest młody, wszystko jest dla niego nowe i dzieje się pierwszy raz. Nie ma z czym porównywać. Dlatego moje lata 90. były szczęśliwe, Choć, oczywiście, przeżywałam wraz ze wszystkimi Rosjanami trudności tego czasu. Po latach chciałam zatrzymać specyfikę rosyjskich lat 90. i tak pojawił się cykl opowiadań "Diewjat’ diewjanostych" (Девять девяностых), który uważam za jedną z najbardziej udanych moich książek. Jest mi ona szczególnie bliska. Myślę, że byłaby ciekawa dla polskiego czytelnika. Macie swoje doświadczenie lat 90., zapewne inne niż my, Rosjanie. Porównania mogłoby wyjść interesująco.
PB: Oprócz opowiadań pisze Pani także powieści. Która forma jest pani bardziej bliska?
AM: Wolę powieści, ale piszę i opowiadania i eseje, a czasami dramaty. Wszystko oprócz wierszy i bajek dla dzieci.
PB: Pisanie opowiadań w Rosji zobowiązuje. Ma pani za sobą wielką tradycję firmowaną takimi nazwiskami jak Czechow czy Zoszczenko.
AM: Zdecydowanie najbliższe są mi opowiadania Bunina, choć Zoszczenkę również bardzo cenię. Ale jeśli miałbym wybrać ulubionego rosyjskiego klasyka byłby nim Lew Tołstoj. Również bardzo lubię twórczość Teffi (Mirra Lochwickaja) i Marii Baszkircowej, autorki słynnego "Dziennika". Często czytam też prozę Leonida Pantelejewa.
PB: W rosyjskiej tradycji pisarz postrzegany był jako mędrzec, odpowiadający w swych książkach na pytanie: "Jak żyć?". Jaka jest rola pisarza we współczesnej Rosji? Czego czytelnicy od niego oczekują?
AM: Sytuacja zdecydowanie się zmieniła i myślę, że nie tylko w Rosji, ale i w Polsce, i na całym świecie. Dziś każdy może być pisarzem - pisać bloga, posty na Facebooku i wydać książkę na własny koszt. Pod koniec lat 90. pracowałam jako rzeczniczka prasowa pierwszego komercyjnego banku w Jekaterynburgu. Niedawno na spotkaniu z czytelnikami spotkałam dawną koleżankę, księgową. Ona też jest pisarką. Wydała już trzy zbiory opowiadań. Można wydać książkę w internetowym wydawnictwie i później rozdawać znajomym. Nie widzę w tym nic złego, chociaż z drugiej strony myślę, że prestiż tej profesji spada, jeżeli wydanie książki jest tak ogólnodostępne.
Stosunek do pisarzy jest dziś inny. Nie oczekuje się już od nas mądrości i proroctw, ale dobrej rozrywki. I znowu: nie widzę nic złego w takim podejściu. To naturalny proces. Chociaż wciąż, kiedy spotykam się z czytelnikami w różnych miastach Rosji, otrzymuję pytania natury filozoficznej, niektórzy nadal oczekują od pisarza uniwersalnej mądrości.
PB: Tłumaczenie "Lolotty i innych paryskich historii" jest wynikiem unikalnego projektu translatorskiego: "Polsko-Rosyjskiej Szkoły Przekładu. Słowa na Słowa”. Młodzi tłumacze starali się "opanować” współczesny język rosyjski i przekazać go polskim czytelnikom. Jak wyglądała współpraca z tłumaczami?
AM: Jestem zachwycona tym projektem i chciałabym, korzystając z okazji, podziękować wszystkim pracownikom Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, w szczególności Polinie Kozarenko i Аgnieszce Sowińskiej za zorganizowanie tak wspaniałego seminarium!
Byłam w Warszawie latem ubiegłego roku, aby spotkać się z tłumaczami (wszyscy wyjątkowo utalentowani!) i widziałam jak poważnie podeszli do przekładu "Lolotty”. Teraz, kiedy książka wyszła, jeszcze z tak piękną okładką, myślę że każdy z tłumaczy będzie czuł satysfakcję trzymając ją w rękach. W końcu to zmaterializowana forma ich dziesięciomiesięcznego wysiłku! Dla mnie to też było bardzo cenne i ważne doświadczenie, i jestem niezwykle wdzięczna za wybór akurat mojej książki.
Tu znowu pojawia się bardzo osobista historia: moja babcia, bohaterka mojej nowej powieści "Każde sto lat", nad którą obecnie pracuję, urodziła się w pod koniec XIX wieku we Włocławku. Jej ojciec, a mój pradziadek, był tam dyrektorem szkoły, a później – w Łowiczu. To były bardzo ciężkie dla Polski czasy... Babcia opisywała w dziennikach lata swojego dzieciństwa w Łowiczu. Pierwsza część mojej powieści dotyczy właśnie tego okresu. Mam nadzieję, że pewnego dnia bohaterowie i tej książki również zaczną mówić po polsku!
Anna Matwiejwa – rosyjska pisarka, dziennikarka, redaktorka. Urodziła się 19 stycznia 1972 r. w Swierdłowsku (dziś Jekaterynburg) w rodzinie lingwistów, wykładowców Uralskiego Uniwersytetu Państwowego im. Gorkiego. Po ukończeniu szkoły średniej studiowała na wydziale dziennikarstwa Uralskiego Uniwersytetu Państwowego, który ukończyła w 1994 r. Pracowała jako dziennikarka i redaktorka w lokalnych gazetach. Zaczęła publikować w latach 90. Do dziś wydała 17 powieści i zbiorów opowiadań, które w Rosji cieszą się dużą popularnością. Była nominowana do prestiżowych rosyjskich nagród m.in Bolszaja Kniga i Nacyonalnyj Bestseller. Jej twórczość krytycy nazywają uralskim realizmem magicznym. Prozę Matwiejewej przetłumaczono na polski, włoski, francuski, czeski, chiński i fiński.