W „Wyznaniach” Świętego Augustyna przeczytamy, że istnieją trzy dziedziny czasu – obecność rzeczy minionych, obecność rzeczy teraźniejszych oraz obecność rzeczy przyszłych. W tym jednym z najwybitniejszych dzieł Ojca Kościoła sfery te doskonale się zjednoczyły; idealnie przenikają się również w pracy Rachel Polonsky, zatytułowanej „Latarnia magiczna Mołotowa”, wydanej nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Autorka pracuje na Wydziale Języków Nowoczesnych i Średniowiecznych, w Katedrze Studiów Słowiańskich Uniwersytetu Cambridge. Jej zainteresowania naukowe obejmują poezję i pamiętniki z XIX i XX wieku. Ponadto, zajmuje się zetknięciem kontekstów kulturowych, politycznych i historycznych w literaturze rosyjskiej, co znakomicie ukazała w pracy noszącej podtytuł „Podróże w historię Rosji”. Za „Latarnię magiczna Mołotowa”, Polonsky uhonorowana została w 2011 roku Dolman Travel Book Award”.
Jak wspomniałem, w książce tej przeszłość, teraźniejszość i przyszłość jednoczą się, tworząc komplementarną całość, strumień sączący się gdzieś pomiędzy wczoraj i jutrem, między tym, co było, jest i będzie. Polonsky wyjechała do Rosji na 18 miesięcy, by badać orientalizm w rosyjskiej poezji. Miesiące te rozciągnęły się do 10 lat (historia zna takie przypadki, ale badaczka miała tę przewagę nad innymi rosyjskimi „turystami”, że pojechała tam z własnej, nieprzymuszonej woli). Mieszkała w domu, które był, pod koniec życia Mołotowa, jego moskiewskim lokum. Odnalazła tam mnóstwo osobistych rzeczy pozostawionych przez wnuczkę stalinowskiego zausznika, m.in. przepastną bibliotekę gęsto wypełnioną woluminami. Niektóre z nich zdobiły dedykacje i własnoręczne adnotacje, które, jak się okazało, stanowiły przepustkę do świata obróconego w gruzy wraz z sowieckim imperium. O tak, owa biblioteka w kamienicy numer 3 przy Romanowym pieriełku, dawnym domu dla radzieckiej nomenklatury, „Partyjnym archiwum”, „Mazoleum”, „Domie
generałów”, była dla Polonsky niczym szafa w pokoju profesora Digory’ego Kirke. Tylko że po otwarciu wrót nie czekał na nią Aslan i cała bajkowa menażeria, a cały szereg poetów, naukowców, czerwonych bestii i ich ofiar (które to postaci dość dynamicznie zamieniały się miejscami, w zależności od tego, w którym kierunku dął wiatr zmian). Autorka upatrywała w zgromadzonych tam książkach przedmiotu tajemniczego i nieodpartego pragnienia, podsycanego przez uporczywą intuicję, że pod dotykiem palców, przeszłość może ujawnić swe sekrety. Innym wehikułem czasu okazała się tytułowa latarnia czarnoksięska należąca ongi do Mołotowa - prosty aparat projekcyjny, wraz ze stukotem podajnika zachwycający obrazami ze szklanych przeźroczy. Zaglądając przez okular, podziwiała miejsca odległe w czasie i przestrzeni, gdzieś poza granicami rozumu i fantazji.
Wraz z nią odwiedzimy Sidneya Reily’ego, asa szpiegów SIS, który dokonał zamachu na Lenina. Przeczytamy o Walterze Benjaminie i Lwie Trockim, o Puszkinie, Sanchesie, Wyszyńskim i Łysence. Zawitamy do Łucyna, gdzie wysłuchamy opowieści o Siergieju Wawiłowie i jego tragikomicznym lawirowaniu między sztuką a nauką, do którego zmuszony był ów nieszczęsny fizyk-esteta. Podróż do Nowogrodu to przyczynek do historii Lichaczowa, który ożywił marzenie o tym miejscu jako jednym z symboli sprawiedliwości społecznej tam, gdzie słowo „sprawiedliwość” wypchnięte było poza margines imperialistycznych priorytetów. Stamtąd pojedziemy do Starej Russy, gdzie próbował odetchnąć złakniony słońca Fiodor Dostojewski, pomiędzy borowinowymi kąpielami zapisujący ostatnie strony „Braci Karamazow”. Rostowo odwiedzimy, by przypomnieć dzieje Budionnego, Taganrog – by odwiedzić miejsce, gdzie przyszedł na świat autor „Wiśniowego sadu”. Wszystkie te postaci wracają z przeszłości, na chwilę przycupnąwszy na kartach „Latarni magicznej
Mołotowa”. Oczywiście jest i wśród nich sam bohater uwieczniony w tytule, z rozrzewnieniem wspominający czas młodości, radości, przyjaźni, muzyki i książek, jakim była dlań zsyłka do Wołgody.
Kontekst kulturowy, polityczny i historyczny, jedne ze sfer badań Rachel Polonsky, splatają się w jej pracy z osobistymi refleksjami, wspomnieniami i gawędą o literaturze. Reporterski sznyt, świetne pióro i wyborna fraza są głównymi, ale nie jedynymi atutami tej wybornej książki. Wystarczy choćby przeczytać rozdział „Bania”, gdzie zwykła, prozaiczna wizyta w rosyjskiej saunie staje się bodźcem do wysnucia pysznej opowieści o „Zmierzchu Zachodu”. Co ma opus magnum Spenglera do łaźni, gdzie Rosjanki okładają się witkami wyciskając z siebie siódme poty? Swoją drogą, zarówno praca Polonsky, jak i ta Spenglera, to swoiste epitafia dla pewnych kultur, dopełniających swojego przeznaczenia w zderzeniu z historią. Tak więc, spytawszy jeszcze raz, jak się ma „Zmierzch Zachodu” do wypełnionej parą bani, nie pozostaje nic innego, jak – poszukując rozwiązania tej frapującej kwestii - sięgnąć po „Latarnię magiczną Mołotowa”. A po sięgnięciu, wypatrywać jej obecności w kolejnych rankingach najlepszych książek
historyczno-podróżniczych. Moim zdaniem to murowany kandydat do najwyższych miejsc na wielu podiach.