Są autorzy, którzy bez względu na to, za jaki gatunek literacki się zabiorą, uzyskują efekt tak samo dobry, by nie rzec: olśniewający. Weźmy takiego na przykład Cortazara : powieści – doskonałe, opowiadania – bez względu na to, czy w stu procentach realistyczne, czy całkiem surrealistyczne – świetne, dziennik podróży – wspaniały, filozoficzno-humorystyczne powiastki o kronopiach i famach – wyborne, a i wiersze, których próbkę można znaleźć w świeżo wydanych * Niespodziewanych stronicach, również niczego sobie. Ale są też pisarze, którzy potrafią w pełni rozwinąć skrzydła tylko w obrębie jednego jedynego gatunku, a każda próba odstąpienia od niego w którąkolwiek bądź stronę daje rezultat mało zachęcający. Jodi Picoult sprawdziła się bardzo dobrze jako autorka powieści psychologiczno-obyczajowych, często poruszających tematy trudne i kontrowersyjne („złe
urodzenie”, dzieciobójstwo, prawa rodzicielskie do zarodków stworzonych in vitro, zgoda na zaprzestanie podtrzymywania czynności życiowych itd.). *Te jej utwory, w których zdecydowała się na eksperymentowanie z wątkami metafizycznymi, wypadają zdecydowanie słabiej na tle pozostałych, realistycznych od pierwszej do ostatniej sceny. Najnowszy jej pomysł zaskakuje jeszcze bardziej, niż odkrycie na końcu tej czy owej powieści, że jedna z postaci przemawia do czytelnika zza grobu. Picoult postanowiła bowiem, wspólnie ze swoją nastoletnią córką, napisać powieść fantastyczną dla młodzieży (dodajmy, że raczej płci żeńskiej, i raczej w wieku gimnazjalnym, niż licealnym). W literaturze adresowanej do tej grupy wiekowej dość już jest nastolatek zakochanych w wampirach, wilkołakach lub aniołach, dość szkół kształcących w paranormalnych umiejętnościach, obie panie wybrały więc rozwiązanie dotychczas wykorzystywane głównie przez autorów piszących dla czytelników nieco młodszych.
Oto dwa światy równoległe: nasz, tu i teraz, w którym żyje piętnastoletnia Delilah McPhee, i bajkowy, pełen zamków, smoków, złych czarodziejów, dobrych wróżek, uwięzionych księżniczek i dzielnych książąt. Delilah jest córką rozwiedzionej sprzątaczki, nie ma modnych ciuchów, nie lubi plotkować i chodzić na randki z „neandertalczykami z drużyny hokejowej”, a ulubionym jej zajęciem jest czytanie. Także bajek dla dzieci, takich jak ta, którą na okrągło wypożycza ze szkolnej biblioteki – o księciu Oliverze, pięknym i mądrym, pokonującym wrogów „nie mieczem, ale zdrowym rozsądkiem”. Dziewczyna widzi w nim „człowieka na niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie”, takiego jak ona sama, i jest przekonana, że potrafiłby ją zrozumieć nawet lepiej, niż jej jedyna przyjaciółka. Oliver zaś umiera z nudów w bajce, gdzie musi odgrywać wciąż tę samą rolę, i marzy o znalezieniu się w świecie czytelników, na który patrzy przez kartki książki niczym przez lustro fenickie. I nagle w niepojęty sposób okno między dwiema
rzeczywistościami się uchyla. Delilah i Oliver widzą się i mogą ze sobą rozmawiać, ale żadne z nich nie jest w stanie przekroczyć bariery. A w dodatku ten nieoczekiwany kontakt przysparza obojgu nieco kłopotów – zwłaszcza dziewczynie, bo w naszych niebajkowych realiach ktoś głośno rozmawiający z ilustracją w książce budzi określone skojarzenia...
Koncepcja, jeśli nawet nie w pełni oryginalna – bo przecież portali łączących świat realny i fantastyczny mamy w literaturze co niemiara, a wśród nich są i książki (np. * Niekończąca się opowieść* Endego ) – jest jednak na tyle świeża i wzbogacona autorskimi rozwiązaniami poszczególnych elementów, by czytelnik nie miał poczucia wtórności. Główna bohaterka z miejsca budzi sympatię wszystkich moli książkowych, którym nie do końca się udało wpasować w towarzystwo rówieśników (bez względu na to, czy problem ten dotyczy ich aktualnie, czy miał miejsce ...dzieści lat temu).* Język wydaje się doskonale dopasowany do potrzeb nastolatek, nie tracąc nic z poprawności i przejrzystości i absolutnie nie rażąc czytelnika dorosłego.* A jednak... brakuje czegoś, co sprawia, że potrafimy wczuć się w świat przedstawiony i angażujemy się emocjonalnie w perypetie bohaterów
( a nie jest to kwestia wieku, skoro ten sam czytelnik, dawno już przekroczywszy granicę dojrzałości, mógł z zapartym tchem pochłaniać kolejne tomy „Harry’ego Pottera” i delektować się „Opowieściami z Narnii” bardziej, niż za młodu). Może to nie nazbyt klarowne przedstawienie reguł rządzących bajkową krainą, w której żyje Oliver, a może niezupełnie przekonujące rozwiązanie problemu bariery między światami? Cóż, efekt jest jeden – im bliżej końca, tym bardziej mętnie i nijako. Tego się nie da zapamiętać na długo...