Trwa ładowanie...
recenzja
28-06-2013 13:45

Lekcja hipokryzji

Lekcja hipokryzjiŹródło: Inne
d3mil1f
d3mil1f

Drugi tom trylogii o Tomaszu Cromwellu przyniósł Hilary Mantel wyróżnienie - kolejnego Bookera. Dla mnie jednak Na szafocie było do pewnego stopnia rozczarowujące w porównaniu z otwierającym cykl W komnatach Wolf Hall.

Może się to wydawać dziwne i zapewne nie będzie to odczucie powszechne wśród czytelników, bo z czysto fabularnego punktu widzenia niewątpliwie mamy do czynienia z odsłoną ciekawszą i bardziej dynamiczną. W o wiele krótszym czasie (akcja drugiego tomu rozgrywa się między wrześniem 1535 a majem 1936 roku, kończąc się w zasadzie egzekucją Anny Boleyn) wydarza się na jej kartach o wiele więcej niż w tomie pierwszym, który niemalże w całości skupiał się - obok biografii Cromwella - na staraniach Henryka VIII o unieważnienie pierwszego małżeństwa i konsekwencjach wyniesienia Boleynówny na angielski tron.

Tym razem proces odtrącenia królowej - pozbawionej rodowodu hiszpańskiej infantki i związanego z nim międzynarodowego poparcia - przebiega o wiele szybciej, a czytelnik przypomina sobie przestrogę świętej pamięci Tomasza Morusa: jeśli królewski lew pozna swoją siłę, trudniej będzie nim powodować. Przekonuje się o tym na własnej skórze Tomasz Cromwell, który z dnia na dzień, gdy Henryk zaczyna darzyć uczuciem Jane Seymour (nie wiedzieć czemu, w polskim przekładzie nazywaną Joanną, gdy żona Rochforda, nosząca to samo imię, występuje jako Jane; jeżeli chodziło on to, by postaci się nie myliły, to i tak Janina byłaby chyba stosowniejszym polskim odpowiednikiem), znajduje się w sytuacji swego mentora, kardynała Wolseya. Niegodnej pozazdroszczenia. Musi rozwiązać królewskie małżeństwo lub liczyć się z tym, że - w razie niepowodzenia - podzieli smutny los kardynała.

Cromwell daje w związku z tym wyjątkowy pokaz hipokryzji i oportunizmu, czego niewątpliwie jest świadomy. Nagle zmuszony jest twierdzić, że jego wcześniejsze tezy, którymi szermował, by posadzić Annę na tronie, były fałszywe. Buduje alianse z papistami, licząc na to, że koronacja Seymourówny załatwi mu przebaczenie przeszłych win. Musi mieć świadomość, że w najlepszym razie uda mu się ocalić głowę, ale nie reformatorski wysiłek. Własnymi rękami rujnuje swoją wieloletnią pracę nad osłabieniem kościoła instytucjonalnego i wprowadzeniem na dwór biblii w rodzimym języku. Ciekawie by było prześledzić jego refleksje i odczucia związane z zaistniałą sytuacją. Zwłaszcza ze śledztwem w sprawie zdrady Anny. To jednak jest już ten brzydki Cromwell, którego nie da się „wybielić”, wykorzystując zabieg z poprzedniego tomu, rozbieżność pomiędzy perspektywą wewnętrzną bohatera a jego postrzeganiem przez świat zewnętrzny. Autorka o tym doskonale wie i dlatego obecnie znacząco ogranicza nam wgląd w myśli swojego protagonisty,
użyczając czytelnikowi głównie jego oczu i uszu. I tu ma główne źródło moje rozczarowanie.

d3mil1f

Tym bardziej, że świetnie wypadają fragmenty, w których Cromwell otwarcie czerpie satysfakcję z pognębienia w czasie śledztwa osób uczestniczących wcześniej w dworskim przedstawieniu parodiującym upadek Wolseya. Widzimy, że nie powielił błędu mentora, podążając bez wahania za nakazem królewskiej woli i przy okazji - o, paradoksie - pomścił kardynała. To o wiele prawdziwszy, pamiętliwy, bezwzględny Tomasz Cromwell. Niestety, występuje tylko na nielicznych migawkach.

Poza nimi dostajemy tylko to, co świetnie znamy z historii i co może być nowością jedynie dla osób niezainteresowanych wcześniej epoką. Ja do takich nie należę, wobec czego Na szafocie niczym szczególnym mnie nie zaskoczyło. W dalszym ciągu jest to powieść napisana sprawnie, bez wątpienia oparta na mrówczej pracy ze źródłami, przyjemna w czytaniu i chyba lepiej zredagowana od poprzedniczki, bo krótsza niemal o jedną trzecią i w zasadzie pozbawiona epickiego oddechu. Biegniemy tutaj za fabułą, jak Henryk za swoim upragnionym męskim potomkiem i mogącą go nim obdarzyć trzecią żoną. Przystajemy dopiero u stóp tytułowego szafotu. No właśnie, jeszcze słowo o tytułach, których przekład jest dla mnie zupełnie niezrozumiały. Recenzowana pozycja to w oryginale Bring up the bodies - rozkaz, który w samej powieści zostaje przetłumaczony jako „Na szafot”. Nie dało się zachować tego przekładu w tytule? O wiele gorzej jest jednak w przypadku tomu pierwszego, gdzie z Wolf hall, czyli mocno metaforycznego Wilczego dworu,
zrobiono W komnatach Wolf Hall, mimo że akcja powieści ani na moment nie przenosi się do rodowej siedziby Seymourów. Przyczyny takich decyzji wydawcy pozostają dla mnie tajemnicą. Podobnie jak sukces Na szafocie, która, przy wszystkich swoich zaletach, jest powieścią raczej przeciętną i ustępującą poprzedniczce. Co nie znaczy, że nie warto po raz kolejny poobserwować za jej pośrednictwem upadku Anny Boleyn, bo ten niezmiennie pozostaje równie fascynujący jak jej wyniesienie. A może nawet bardziej.

d3mil1f
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3mil1f