Lee Child przekazał Reachera w ręce brata. Ten mówi, z czego to wynika
Lee Child odchodzi na emeryturę! Informacja ta zmroziła niejednego fana przyzwyczajonego, że od lat, co roku, sięgał po nową powieść z Jackiem Reacherem. Ale mimo tego, że Child odwiesza pióro na kołku, były żandarm i specjalista od zadań niemożliwych jeszcze nie udaje się na spoczynek.
Schedę po pisarzu przejmuje jego brat Andrew. Niedawno ukazała się ich pierwsza wspólna książka - "Strażnik", przy okazji której nowy "ojciec" kultowego policjanta porozmawiał z Wirtualną Polską.
Bartosz Czartoryski: Domyślam się, że decyzja Lee o rozstaniu się z Reacherem nie była łatwa, lecz pewnie i dla ciebie przejęcie rodzinnego interesu to nie bułka z masłem?
Andrew Child: Pozornie wydaje się to bardzo proste, siadam obok brata i piszemy razem, ale zanim faktycznie tak się stało, musieliśmy przemyśleć mnóstwo rzeczy. Lee, dla którego bycie pisarzem to całoroczna praca na pełny etat, już od jakiegoś czasu szukał dla siebie wyjścia z branży i myślał o emeryturze. Ale z drugiej strony nosi jeszcze w głowie kilka powieści. No i jak na spotkaniach autorskich mówił, że potrzebuje odpoczynku, ludzie dostawali zawału. Dlatego też myślał intensywnie, jak to rozegrać, żeby, jednocześnie, mógł opowiedzieć historie, które chodziły mu po głowie, oraz udać się na zasłużoną emeryturę.
Lee chciał też uniknąć sytuacji, kiedy będzie zmuszony do pisania niezadowalających go książek. Powiedział mi potem, że miał istny sen na jawie, gdzie był piętnaście lat młodszy, na bieżąco z nowinkami technicznymi i pełen energii. I wtedy przyszło mu do głowy, że mogło chodzić nie o niego, a o mnie! Zaskoczyło mnie to, bo niełatwo jest przecież podzielić się z kimś innym swoim wychuchanym dzieckiem. Strasznie schlebiało mi, że zwrócił się z tą prośbą do mnie, ale też miałem wątpliwości, czy podołam. Na szczęście jestem człowiekiem lubiącym wyzwania, dlatego uznałem, że póki nie spróbuję, to się nie dowiem, czy dam radę. I też, jako fan Reachera, nie potrafiłem wyobrazić sobie świata bez niego.
Mógł też uciec się do outsourcingu i stworzyć istną franczyzę…
Ha, nie wyobrażam sobie, żeby Lee przepytywał ludzi ze znajomości swoich książek i na tej podstawie wybierał następcę! Ze mną było prościej, bo byłem chyba pierwszym człowiekiem na świecie, który przeczytał "Poziom śmierci", napisany ołówkiem na żółtym papierze. Często też dyskutowaliśmy, oglądając jakiś film albo rozmawiając o przeczytanej książce, co na miejscu ich bohatera zrobiłby Reacher, omawiając możliwe scenariusze. Był niemalże naszym trzecim bratem.
Tom Cruise na dachu pociągu. Gwiazda Hollywood przyłapana w norweskich górach
Tak jak Lee, i ty na potrzeby serii przyjąłeś nazwisko Child. Był to wydawniczy wymóg?
Kiedy zaczynałem pisać, nie chciałem być ani trochę kojarzony z bratem, aby dojść do czegoś bez podpierania się jego nazwiskiem. Oczywiście Child to pseudonim, dlatego było to dość łatwe pod kątem praktycznym. Starałem się też nie naśladować jego pisania, żeby nikt, czytając moje powieści, nie zarzucił mi, że kopiuję brata. Lecz kiedy przyszło do pisania Reachera, wszystko obróciło się o 180 stopni, bo z jednej strony przyjąłem to samo nazwisko, a z drugiej dopasowałem się do jego stylu. Był to pomysł Lee, który uznał, że jeśli ktoś nie będzie świadomy tego naszego transferu, to mógłby czuć się poniekąd zagubiony, kiedy na okładce zobaczy zupełnie inne nazwisko. Mnie nie robiło to z kolei absolutnie żadnej różnicy. Istotne było dla mnie pisanie książek, a nie jak mnie podpiszą. Ale nie był to ze strony Lee żaden wymóg, bynajmniej.
Będziesz pisał dalej swoje książki, czy przerzucasz wszystkie siły na front Reachera?
Decyzja jeszcze nie zapadła, ale mam zakontraktowaną jedną swoją powieść, którą muszę dostarczyć wydawcy. I wtedy zobaczymy, lecz może być trudno. Napisanie jednej książki rocznie jest zadaniem niełatwym, a co dopiero dwóch. Niczego nie mogę czytelnikom obiecać.
Lee jest znany ze swojego przywiązania do rutyny: zawsze zaczyna pisać książkę tego samego dnia roku, nigdy nie robi notatek, no i pije ogromne ilości kawy. Ty też?
O tak, chyba piję nawet więcej niż on! Staram się też naśladować jego rutynę. Przesądność każe mu zaczynać każdą książkę o Reacherze pierwszego września i to się nie zmieni. Lee przy pisaniu kieruje się intuicją i wymyśla wszystko dopiero przy biurku. Z kolei ja, choć nigdy nie byłem fanatycznym zwolennikiem planowania, lubiłem sobie to i owo rozpisać. A teraz musiałem się nauczyć iść na żywioł. Nie było to dla mnie łatwe, bo nie wyobrażałem sobie, jak dojdziemy do punktu, do którego chcemy dojść. Ale podczas naszej pracy nad "Strażnikiem" obserwowałem piszącego Lee i przekonałem się, że jego rutyna naładowana jest naprawdę pozytywną energią.
Fabuła "Strażnika" jest dość złożona, bo prócz klasycznych bijatyk na pięści mamy cyberterroryzm i groźny spisek. Jak to wszystko wymyślić bez żadnego planowania?
Powiedziałbym, że to zasługa researchu. I to nie takiego doraźnego, ale stopniowego odkładania się wszystkiego, z czym mamy styczność, co czytamy i oglądamy, każdego artykułu prasowego i książki. Obaj jesteśmy ciekawi świata, tego, kto, co, gdzie i z kim. Śledzimy, co się dzieje i dlaczego. Oraz zastanawiamy się, jak coś mogłoby potoczyć się inaczej.
Tak się złożyło, że przy okazji "Strażnika" chodziły mi po głowie kwestie związane z cyberterroryzmem. Dlatego kiedy Lee zapytał mnie, o czym chciałbym napisać, pomyślałem o tym, że Reacher jest człowiekiem, który do tej pory radził sobie z absolutnie wszystkim i nie było na niego mocnych. Ale zupełnie nie zna się na nowoczesnej technice. Stąd pomyślałem, że wypchniemy go do świata, z którym nie jest ani trochę zaznajomiony. Nie ma tam żadnej przewagi, przeciwnie, jest na słabszej pozycji.
Jak wyglądał sam proces pisania książki? Siedzieliście razem przy jednym komputerze?
Żaden z nas nie pisał wcześniej z kimś książki. Zaczęliśmy jeszcze przed pandemią i jako że mieszkamy blisko siebie, Lee przychodził do mnie, omawialiśmy fabułę, co chcemy mniej więcej napisać itd., ale po tym, jak na jesieni zasiedliśmy do pisania, ledwie się rozkręciliśmy i przyszedł lockdown. Wtedy zaczęliśmy słać sobie pliki z naniesionymi zmianami. Nieoczekiwanym plusem tego typu współpracy była niemożność dynamicznej dyskusji o tym, co każdy z nas chciałby zrobić i stawialiśmy siebie przed faktem dokonanym, przesyłając gotowe fragmenty.
Czyli nie zmienicie tego procesu nawet, kiedy już będziecie mogli pisać razem?
Tak sądzę! Fajnie będzie móc się znowu spotkać towarzysko, ale pisać będziemy chyba osobno.
Niebawem pojawi się serial o Reacherze. Zdradzisz coś zakulisowego?
Nie jestem zaangażowany w ten projekt, to dziecko Lee, lecz cieszę się, że znowu zobaczę na ekranie Reachera. Filmy, choć dobre, mają ten minus, że zamykają się w dwóch godzinach i nie ma czasu na zajrzenie mu do głowy, spojrzenie na sprawy jego oczyma. A tutaj będziemy mieli jedną powieść rozbitą na cały sezon. Może za dwadzieścia lat dojdą i do naszego "Strażnika"!