Kierowca niebieskiego sedana to kobieta. Tuz przed przejściem dla pieszych oślepiło ją słońce. Sięgnęła po okulary przeciwsłoneczne, schyliła się trochę, przez ułamek sekundy przestała patrzeć na drogę. Ułamek sekundy wystarczył. Pod kołami jej samochodu znalazł się Michael. Gdy trafiała w niego maska samochodu, wszystko działo się w zwolnionym tempie – miał czas, by pomyśleć, że kaskader z planu ostatniego „Mad Maxa” mówił mu, że jeśli walnie w niego auto, to najważniejsze, by przelecieć nad nim. Jeśli trafisz pod koła, pewnie nic już z ciebie nie zostanie. Chwilę potem jest ciemność. A jeszcze potem mnóstwo nóg – przechodnie, gapie, jakaś lekarka, która znalazła się w tłumie i sama sprawczyni wypadku. A potem karetka i sufit szpitala – jakieś obłędne myśli o tym, że architekci powinni zwracać największą uwagę na sufity, bo to na nie przez większą część czasu spoglądają chorzy. Tony środków przeciwbólowych, ręka żony, trzymająca rękę Michaela. I końcu wypis. I wielka, niepohamowana radość, że się żyje, że
jeszcze będzie się patrzeć na świat, że będzie się biegać, że w końcu napisze się książkę o kinematografii australijskiej, na którą dostało się zaliczkę. Michael żyje, ale w chwili, gdy uderza w niego stary niebieski sedan, jego życie się zmienia. Okazuje się, że jest coraz gorzej, że świat zaczyna mu się sypać. Najpierw sprawa finansów, tego, że zrezygnował z dobrze płatnej pracy dla mrzonki o jakimś wiekopomnym dziele. I kredyt, na który za chwilę nie będzie ich stać. Potem problem z córką, która wymierza sprawiedliwość prawym sierpowym w szczękę koleżanki – a trzeba wiedzieć, że rzecz dzieje się w niezwykle drogiej i niezwykle ekskluzywnej szkole dla dziewcząt. Syn też nie pomaga w rekonwalescencji – uczący się chodzić na nowo ojciec przypadkowo znajduje w jego pokoju piórnik wypełniony po brzegi prochami. Na domiar złego chłopak córki, który zamieszkał w ich garażu, tatuuje sobie na torsie jej imię. W tle zaś pobrzmiewa głos sprzedajnego policjanta, który koniecznie chce wsadzić większą część rodziny
O'Dell za kratki. Zaczyna być naprawdę nieprzyjemnie i pewnie niejeden raz przemknęło przez Michaelową głowę, że prościej byłoby zginąć pod kołami niebieskiego sedana. Ale trzeba żyć...
Książka ma dwie zalety i jedną wadę. Przeważnie zaczyna się od złych wiadomości, więc powiem, że narracja w drugiej osobie liczby pojedynczej, była zabiegiem tyleż nowatorskim i niespotykanym, co denerwującym, odciągającym od fabuły, dystansującym do bohatera i nietrafionym. Być może autor chciał, żebyśmy wczuli się w sytuację Michaela, żebyśmy weszli w jego skórę i mówili z nim jednym głosem, ale zdania typu: „Ty i Wendy siedzicie w poważnymi minami przy śniadaniu, a Rosie niepewnie stoi przed wami i zastanawia się, od czego zacząć” albo „Patrzysz na Wendy tulącą waszego nowo narodzonego syna” brzmią sztucznie, naciąganie i na pewno nie splatają moich dłoni z dłońmi bohatera. A może po prostu Mark Lamprell się zapomniał i konstrukcję powieści zaczerpnął ze szkieletu scenariusza filmowego – to w końcu jego pierwotny zawód (jest współautorem scenariusza „Babe – świnka w mieście”)? W każdym razie wzdrygałam się często czytając te zdania-dziwolągi.
Ale nie zniechęciłam się – i tu przechodzimy do plusów, bo to naprawdę kawał świetnej historii! Jest zabawna, tam, gdzie trzeba, ironiczna w wielu miejscach, wzruszająca obrazami tata-córka i tata-syn, jest słodko-gorzka, jest mądra, ale nie moralizuje, nie wygłasza wykładów o dobrym życiu. Można z niej wynieść przeświadczenie, że najważniejsza w życiu jest rodzina i choć to dość banalna puenta, to w gruncie rzeczy puenta jedyna, która się liczy.
Drugim plusem są bohaterowie – to ludzie. To nie papierowe twory, które mają nieść kaganek przesłania i oświetlać nim drogę czytelnika. To postacie, które się mylą, które popełniają błędy, które działają impulsywnie, które nie wiedzą, co zrobić ze swoim życiem, które czasem działają mało racjonalnie, które potykają się na drodze wychowania dzieci o wystająca kamienie codzienności – zwykłe, prawdziwe, które mają psa i jedzą na śniadanie płatki z mlekiem, a nie od rana rozwiązują zagadki ludzkości. Choć po części rozwiązują i choć po części ta książka ma być o tym, jak żyć.
Tak więc bilans wychodzi na plus, a duży bonus za świetną okładkę. I za humor. I za scenariusz do filmu, jaki wymyślił syn Michaela na zaliczenie w szkole. Może nie celujący, ale na pewno mocna czwórka.