Rozpocznę od wyliczenia kilku książek, które przeczytałem w ostatnich dniach. Były to, kolejno: To oślepiające, nieobecne światło Tahara Ben Jellouna, Dzieci bohaterów Lyonela Trouillota, Topiel Junota Diaza oraz – doczytany przed momentem – Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao tegoż samego Diaza. Zamierzam uspokoić wszystkich przekonanych, że oto chciałem się w tym miejscu pochwalić ilością przeczytanych książek. Wręcz przeciwnie: za moment przejdę do recenzenckiej samokrytyki. Wymienione powyżej tytuły łączy niewiele, może prócz tego, że wszystkie ukazały się w krakowskich wydawnictwach (dwie pierwsze w Karakterze, dwie kolejne w Znaku). Gdyby jeszcze z tego zestawu wyłączyć Ben Jellouna, może udałoby się skonstruować jakąś zgrabną syntezę, a tak? Co w takim razie łączy te książki? Otóż, mówiąc najkrócej, wszystkie są świetne. Nie zabrzmiało to zbyt błyskotliwie, prawda? I stąd właśnie samokrytyka. Teza jest następująca: wielka literatura czytana w hurtowych ilościach niezbyt korzystnie odbija się
na poziomie pisanych następnie recenzji. A dwie książki Junota Diaza przeczytane jedna po drugiej, to już naprawdę zbyt wiele. I proszę wybaczyć, ale lekturę Krótkiego i niezwykłego żywotu Oscara Wao najchętniej ograniczyłbym do słów: wielkie dzieło literatury współczesnej. W tym momencie, już podpisując się pod powyższym, przypomniałem sobie o wymaganej przez redakcję liczbie znaków i nie pozostało mi nic innego: kontynuuję tworzenie laurki.
Tytuł powieści Diaza jest odrobinę mylący. Owszem, rzeczywiście poznajemy w książce krótki i niezwykły żywot Oscara Wao, ale jego historia jest jedną z kilku równie istotnych. Oscar jest nastoletnim Dominikańczykiem, którego największym problemem jest to, że… nie bardzo przypomina nastoletniego Dominikańczyka. Jest bowiem grubym i brzydkim dziwakiem, miłośnikiem literatury SF, Władcy pierścieni Tolkiena, horrorów Kinga, anime i gier RPG. Na domiar złego jest jeszcze – ponoć jedynym w historii Dominikany – prawiczkiem uzależnionym od seksu, co nie może się dobrze skończyć. Oscar zakochuje się nawet kilka razy dziennie, a wszystkie jego „miłości” są tak samo niemożliwe, straceńcze, romantyczne i wielkie. Życie Oscara i jego rodziny toczy się między krajem ojczystym a New Jersey, do którego – jak się później okaże, po to, by ratować własne życie – kiedyś wyemigrowała jego matka. To właśnie ona, Hypatia Belicia Cabral, niegdysiejsza dominikańska piękność, posiadaczka jednych z najpiękniejszych piersi na
świecie, jest kolejną bohaterką powieści.
Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao to właściwie postmodernistyczna saga rodzinna – postmodernistyczne są bowiem nie tylko zainteresowania i fascynacje samego Oscara, ale też sposób, w jaki Diaz prowadzi narrację czy konstrukcja powieści (przeskoki czasowe i przestrzenne, zmieniający się narrator, kolejne rozdziały wprowadzające na scenę kolejne główne postaci itd.). Poznajemy także historię La Inki (krewna, która uratowała i zaopiekowała się Beli), Loli (piękna siostra Oscara), jej kochanka i niedoszłego męża Yuniora (wiele wskazuje na to, że Yunior to ta sama osoba, co Junior, a więc narrator i główna postać wcześniejszego zbioru opowiadań Diaza, Topieli) oraz – jeszcze bardziej cofając się w czasie – rodziców i rodzeństwa Beli Cabral. Inną ważną postacią książki jest Rafael Leonidas Trujillo Molina. Trujillo to jeden z najbardziej osławionych dyktatorów XX wieku rządzący Republiką Dominikańską w latach 1930-1961 znany przede wszystkim ze swojej nieprzejednanej i bezwzględnej brutalności oraz
niewyobrażalnej chuci. Tragiczne losy bohaterów powieści przedstawione są oczywiście na tle rządów tego „korpulentnego, sadystycznego Mulata o świńskich oczach”, gdyż nie mogło być inaczej: nie można było bowiem, żyjąc w ówczesnej RD, nie mieć styczności z Trujillato. W końcu nawet wiele lat po jego śmierci, a więc w chwili opowiadania historii Oscara, nazwisko El Jefe wciąż powraca i odgrywa niebagatelną rolę.
O stylistycznym mistrzostwie, doskonałym opanowaniu warsztatu oraz – powracając do laurkowych epitetów – pisarskiej wielkości Junota Diaza pisałem już na tych stronach przy okazji recenzowania Topieli. Nagrodzony Pulitzerem Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao różni się w kilku aspektach od debiutu prozatorskiego Diaza, ale żaden z wypowiedzianych wtedy przeze mnie komplementów nie stracił na aktualności. Powieść Diaza jest dużo obszerniejsza od Topieli, zakrojona na większą skalę i nie dość, że opowiada szczegółowo o większej liczbie bohaterów i wydarzeń, to jeszcze w warstwie stylistycznej mamy tutaj do czynienia z bardziej rozbudowaną metaforyką. Jeśli potraktować Topiel jako prozę minimalistyczną, Krótki żywot… jest powieścią „przegadaną”. I, wbrew pozorom, nie chodzi o nadmiar słów czy pustosłowie – zagadujący nas na śmierć Yunior to po prostu inny wymiar niewyobrażalnej stylistycznej zręczności Diaza, dowód na jego pisarską wszechstronność i różnorodność. W Topieli Dominikana,
„dominikańskość” czy tym bardziej historia Republiki znajdowały się na drugim planie, robiły za tło – w Krótkim żywocie… jest odwrotnie, to powieść dominikańska do szpiku kości. Nawet jeśli opowiada w niej Diaz o chłopcu, który zamierza zostać nowym Stephanem Kingiem, to oczywiste jest, że chodzi o „dominikańskiego Kinga”.
Zgadzam się, laurki bywają mało wiarygodne. Zdarza się, że piszemy babci o tym, jak bardzo ją kochamy, bo „mama nam kazała”, bo liczymy na materialne korzyści (babcia da cukierki, babcia da kilka złotych). Moje wychwalanie prozy Junota Diaza nie ma jednak z takim cynicznym myśleniem niczego wspólnego – to najprawdziwsza, zupełnie bezinteresowna miłość czytelnicza. I coś mi się wydaje, że nie jestem ostatnim zakochanym. Proszę sprawdzić.