Tytułowe kwiatuszki, to karierowicze, których nie brakło w latach trzydziestych ubiegłego wieku, w Niemczech rządzonych przez Hitlera. Posiadanie odpowiedniej legitymacji znacznie ułatwiało życie w kraju przeżartym korupcją, gdzie rozpanoszyła się zbrodnicza ideologia. W takiej to scenerii rozgrywają się wydarzenia Marcowych fiołków, kryminału którego tłem jest, przygotowujący się do Olimpiady, Berlin. Miasto pozornie barwne i rozentuzjazmowane, lecz tak naprawdę posępne i mroczne. Na porządku dziennym mamy tutaj pobicia, aresztowania, morderstwa i zaginięcia. Tymi ostatnimi zajmuje się główny bohater: Bernhard Gunther - były oficer kripo, policji kryminalnej, a obecnie prywatny detektyw. Dni wypełnione poszukiwaniami zaginionych, odwiedziny w barach i rozmyślanie nad upadkiem świata: to codzienność Gunthera.
Pewnego dnia jednak, jak to w rasowym kryminale bywa, Bernhard dostaje zlecenie, które mocno zmieni jego życie. Detektyw ma się zająć wyjaśnieniem kradzieży biżuterii, która zniknęła z sejfu pewnego majętnego i bardzo wpływowego człowieka. Rzecz ma być prosta i szybka do załatwienia, a otrzymana zapłata powinna wystarczyć na długie miesiące picia w spelunkach. Oczywiście nic nie potoczy się tak, jak powinno i Bernhard wpada w poważne tarapaty: wraz z postępami w śledztwie robi się coraz niebezpieczniej. Cała sprawa sięga bardzo wysoko: do wpływowych osób, których poplecznicy zaczynają zagrażać zdrowiu i życiu naszego bohatera. Klimat całej powieści przywołuje od razu kryminały noir, gdzie kobiety były niebezpieczne i namiętne, a mężczyźni cyniczni i twardzi. Główny bohater rzuca sarkastyczne uwagi, tęgo popija i wikła się w toksyczne związki z pięknymi niewiastami. To mocno zgorzkniały jegomość: nie wierzy w nic i nikogo, a najmniej w ludzkość; która na jego oczach pogrąża się w szaleństwie. Jest przy
tym rozczulająco szlachetny, choć stara się tę cechę skrywać za maską cynika i brutala, ale zdradza go choćby sam fakt odejścia ze służby w ramach protestu przeciw „jedynym słusznym” zmianom kadrowym. Czasami zdarza się autorowi przeszarżować, wtedy Bernhard wydaje się nieco przestylizowany, a jego cięte riposty wymuszone. Ale i tak niemiecki detektyw jest jednym z ciekawszych protagonistów, z jakimi ostatnio zetknęłam się w trakcie lektury kryminałów. Dobrze wypada także literacki obraz miasta, mimo że Berlin w Marcowych fiołkach nie doczekał się literackiej laurki, tak jak np. Wrocław czy Lublin w innych kryminałach retro. Trudno jednak o takową, w przypadku miasta ogarniętego chorą miłością do niskiego, niespełnionego malarza.
”Berlin pod panowaniem nazistowskiego rządu przypominał wielkie, ciemne, nawiedzone przez duchy domostwo, pełne mrocznych zakątków, ponurych schodów, złowieszczych piwnic, pozamykanych pokoi”- te słowa głównego bohatera doskonale oddają nastrój całej powieści, w której co rusz opisywane są aresztowania i czystki. Kerr doskonale odmalowuje tło, w którym zwyczajne życie szarego człowieka staje się nieznośne, choćby z braku podstawowych produktów w sklepach, czy wszechogarniającej korupcji. To jeszcze nie Niemcy z roku '39, ale wyraźnie czuć w powietrzu narastające napięcie i zbliżającą się wojnę. To wszystko udało się połączyć w całość z wciągającym śledztwem i ciekawą akcją. Po tak obiecującym początku pozostaje nam tylko czekać na kolejne tomu z serii o Bernim Guntherze.