Prawdopodobnie wiele kobiet, które marzą o dziecku, odnajdzie w tej powieści odzwierciedlenie swoich uczuć i przeżyć. Będą trzymały kciuki za mimozowatą Martę, przypominającą kogoś, kto jest ogarnięty manią prześladowczą. A manii tej na imię: urodzić dziecko! Za wszelką cenę! Dosłownie – wszelką.
Jestem pewna, że KukułkęAntoniny Kozłowskiej pokochają wszystkie aktywne użytkowniczki forów internetowych dla mam, przyszłych mam, kobiet z fasolkami w brzuszku itp. Te, które nawzajem przerzucają się radami na bezpłodność, styl porodu, kolki, pieluszki i wszystko wiedzą lepiej od lekarzy. Będą widzieć w Marcie swoją „siostrę” w nieszczęściu i kibicować jej staraniom po pierwszym, trzecim, piątym poronieniu. Prawdopodobnie też przeoczą przesłanie Kukułki.
Ja z kolei chyba nie jestem stuprocentową kobietą, bo czytając powieść Kozłowskiej czułam się, jakbym była coraz mocniej przyciskana do ściany mieszkania, w którym mieszkają główni bohaterowie – Marta i Filip. Wciskana w ścianę i duszona przez obsesję Marty, by mimo wszystko – poronień, utraty zdrowia i pieniędzy, oddalenia od męża – brnąć dalej w starania o dziecko. O spełnienie marzeń, których pochodzenia nawet ona sama nie potrafi wyjaśnić. Czemu jest to tak ważne, by wreszcie zajść w ciążę i urodzić? Czy dziecko miałoby być łącznikiem pomiędzy nią, chorobliwie zamkniętą w sobie i nie potrafiącą wykonać żadnego gestu w kierunku innych ludzi, przełamać granicy oddzielającej ją od nich? Z dzieckiem u boku tematy do konwersacji ze znajomymi odnalazłyby się same: a jak się nazywa, a czy przesypia noce, a czym jest karmione. Marta znalazłaby się w społeczności osiedlowych matek, dumnie pchających przed sobą wózki czy trzymających swe pociechy za rączki. Na razie jednak znajduje się ona jakby w szklanej
kuli, której nie opuszcza nawet dla swojego męża. Filipa w tej powieści zresztą prawie nie ma – zanika wobec jedynego dopuszczalnego tematu w ich małżeństwie, jakim są starania o dziecko. Właściwie tylko raz mamy wgląd w jego myśli, pełne przygnębienia i poczucia przegranej. Ta przegrana nie dotyczy jednak dziecka, a Marty. Filip kocha swoją żonę, ale ta znajduje się w innym świecie, całkowicie wypełnionym przez jej obsesję. Dla niego nie ma tu miejsca.
Kozłowska w bardzo subtelny sposób ukazuje to, co może nasilać tego typu dążenia u kobiet, zapędzać je w pułapkę ciąży i macierzyństwa, uniemożliwiając krytyczne spojrzenie na sytuację i zadanie sobie pytań: dlaczego tak naprawdę tego chcę? Czemu ktoś, kto jeszcze nie istnieje, jest dużo ważniejszy od mężczyzny, z którym żyję, człowieka, który istnieje obok, jest realny i ma swoje uczucia, na które zupełnie nie zwracam uwagi? Częściowym winowajcą jest cała kultura masowa dotycząca tematu dziecka, od reklam, epatujących widokami radosnej dzieciatej rodziny, po sklepy z artykułami dla ciężarnych oraz z zabawkami i artykułami dziecięcymi. Wylewający się z tych przekazów obraz rodzicielstwa jest tak nachalnie, jednoznacznie i pastelowo szczęśliwy, że istotnie trudno się przed nim obronić i myśleć, że poza tą tęczową krainą także może znajdować się coś dobrego. Kobietom nie daje się wyboru: albo cud macierzyństwa i dostęp do raju, albo rozpacz na wieki w gronie innych wykluczonych.
Ale nie tylko Marta pada ofiarą złudy – tak bowiem ośmielę się nazwać jej pragnienie posiadania dziecka, które raczej nie wynika (albo wynika w niewielkim stopniu) z niej samej. Także Iwona, która zgodzi się za pieniądze urodzić dziecko zdesperowanemu małżeństwu, traci rozeznanie w rzeczywistości i zakochuje się w wyobrażeniu lepszego świata, symbolizowanego przez zamknięte osiedle zbudowane tuż obok jej bloku. To tam toczy się jej prawdziwe życie, to niezepsute przez kilka zdarzeń i złych wyborów. Tęsknota za tym życiem jest tak silna, że Iwona podejmuje się moralnie wątpliwego zadania, jakim jest urodzenie cudzego dziecka za pieniądze.
Kukułkajest podróżą w głąb szaleństwa i złudy dwóch kobiet. Wydaje się, że z tej podróży nie ma już odwrotu, że nieopanowane pragnienia obydwu spopielą cały świat wokół nich. Jednak Kozłowska w ostatnim momencie zawraca je z tej drogi, daje nadzieję. Przywraca życiu kobiet ludzkie wymiary. Bez moralizatorstwa pokazuje, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, trzeba się z nimi pogodzić, nie łudzić się wiarą w swoje nieograniczone możliwości. Bo to niszczy nie tylko Martę i Iwonę, ale ich otoczenie. A dobro może czekać tuż obok, nie tylko w marzeniach.