Dzieciaki kontra FOBIA… Czyli, że co? Że niby dzieci walczą ze strachem? Ano, walczą. Z uprzedzeniami? Też.
Dla przybliżenia całej sytuacji rozwińmy ten zastanawiający skrót: Federacja Ochrony Blokowisk i Apartamentowców. Pewnie wszyscy kojarzymy rozrastające się w większych polskich miastach osiedla tzw. strzeżone. Mają szlaban, a przy szlabanie budkę z ochroniarzem w kapciach. Ba, prawdopodobnie sporo rodziców i ich dzieci mieszka za takim szlabanem w sterylnie białym bloku z błyszczącymi w słońcu balkonami. Właśnie przez taki balkon do pokoju Sary wkradł się Bybołów. Stworzenie niesamowite i prawie nierealne. Niewielkie, urocze, uwielbiające błyszczące przedmioty, a najbardziej w świecie brokatowy lakier Sary. Ale skąd Bybołów wziął się w pokoju Sary? Zapewne związane jest to z działalnością FOBII, która tym razem za cel obrała sobie właśnie to niewinne stworzenie. No, niektórzy powiedzieliby, że sporo nabroiło, chociażby tym, że jest prawie nikomu nie znane, a zatem pewnie niebezpieczne, a już z całą pewnością niemile widziane wśród bloków i apartamentowców.
Sara postanawia uratować Bybołowa, a do jej drużyny dołączą pan Berek, pilot Fiołek, kolega ze szkoły Kuba Rozróba i piękna profesor Gładkostópka. Ta dzielna grupa przeżyje niesamowite przygody na podwórku i na drugim końcu świata. Jednak gdzieś na horyzoncie czai się zdrada, która uderzy z najmniej spodziewanej strony…
Od pierwszej strony Dzieciaków… czuć, że za powstaniem tej arcyzabawnej i arcyzwariowanej powieści stoi mężczyzna. W dodatku mężczyzna nie byle jaki: cechujący się poczuciem humoru i dużą dozą dystansu do wszystkich i wszystkiego. Co odróżnia go od autorek płci pięknej? Na pewno puszczenie wodzy fantazji w sposób nieco mniej uporządkowany. Z jednej strony fabuła odbiega od wszelkich schematów, z drugiej – jej absurdalność jest jak najbardziej spójna logicznie. Nie ma też roztkliwiania się nad którąkolwiek z postaci: będąca w opałach Sara sprawy bierze po męsku w swoje dziewczęce ręce i przyjmuje wyzwania „na klatę”- w przenośni i dosłownie, bo trudno inaczej określić sytuację, gdy chudziutka dziewczynka staje na bramce, by udowodnić chłopcom, że jest w stanie bronić równie dobrze jak oni.
Nie bardzo też wiadomo, czy Rafał Witek chciał dzieci czegoś nauczyć. Wnoszenie samej tylko dobrej zabawy i przyjemnej rozrywki dla całej rodziny, mogłoby zbyt odstawać od jakże dziś popularnych w literaturze dziecięcej trendów psychologizujących. Zatem na wszelki wypadek podejmijmy się próby interpretacji w duchu mainstreamu edukacyjnego i zauważmy, że autor poprzez postać Bybołowa pragnie pokazać dzieciom, że nie ma potrzeby bać się tego co obce, warto dać szansę istotom różniącym się od nas. Dobrze jest być tolerancyjnym i nie unikać, tego co nowe i nieznane.
Równie fajnie jest położyć się pod ciepłą kołdrą, poprosić, żeby mama utuliła na dobranoc, a potem przeczytała nam kolejny rozdział tej naprawdę ciekawej i naprawdę wesołej powieści.