''Ktoś wyrzuci nam z głowy przekonanie o fajności Powstania'' - wywiad z Michałem Wójcikiem, współautorem ''Teraz ’44 historii''
Patrol porucznika Jankowskiego przebiega przez ulicę Chłodną i kieruje się w stronę Wroniej. Gdyby któryś z żolnierzy spojrzał w tym momencie w lewo, zobaczyłby plakat reklamujący serial „The Walking Dead”. Do tego intrygującego zderzenia perspektyw doszło dzięki Marcinowi Dziedzicowi, autorowi zawartych w „Teraz ’44 historiach” kolaży, na których 63 dni Powstania i rzeczywistość współczesnej Warszawy łączą się w jedno. Pracom Dziedzica towarzyszą nie mniej intrygujące opowieści Michała Wójcika, ktore dają nam wgląd w przerażający, ale i barwny świat powstańczej stolicy.
Patrol porucznika Jankowskiego przebiega przez ulicę Chłodną i kieruje się w stronę Wroniej. Gdyby któryś z żolnierzy spojrzał w tym momencie w lewo, zobaczyłby plakat reklamujący serial „The Walking Dead”. Do tego intrygującego zderzenia perspektyw doszło dzięki Marcinowi Dziedzicowi, autorowi zawartych w „Teraz ’44 historiach” kolaży, na których 63 dni Powstania i rzeczywistość współczesnej Warszawy łączą się w jedno. Pracom Dziedzica towarzyszą nie mniej intrygujące opowieści Michała Wójcika, ktore dają nam wgląd w przerażający, ale i barwny świat powstańczej stolicy.
Poznamy nie tylko tragiczne losy walczących, ale i dowiemy się, co w ówczesnym „slangu” oznaczały „krowa” i „gołębiarz” oraz jak dużą rolę w trakcie narodowego zrywu odegrali polscy teniści. Z Michałem Wójcikiem rozmawia Mateusz Witkowski.
Mateusz Witkowski: W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z wysypem rozmaitych publikacji i produkcji okołopowstańczych. Co sprawiło, że zdecydowali się panowie poszerzyć ten zbiór o kolejną publikację, na czym polega wyjątkowość „Teraz ‘44 historii”?**
* Michał Wójcik*: Wydawało mi się, że miałem na starcie ułatwione zadanie. Najpierw pojawiły się fantastyczne kolaże Marcina. Zostałem zaproszony do projektu, aby dopisać do tych genialnych prac historie, tak więc moja motywacja, by „poszerzać” księgozbiory o kolejną publikację była prosta. Ale potem pojawiły się schody. O ile w kilku przypadkach udało się zrekonstruować losy bohaterów, przebieg akcji etc., o tyle w wielu innych już takiego luksusu nie miałem. Postanowiłem zatem potraktować te prace jako pretekst do napisania o Powstaniu, jak mi w duszy gra. A gra mi bardzo dużo minorowych tonów. Mamy na przykład zdjęcie dwóch ewidentnie rozpieranych dumą i euforią powstańców na Świętokrzyskiej (jeden ma twarz Wojciecha Szczęsnego)
. Zdjęcie powstało na początku sierpnia 1944 roku. Marcin zrobił z tego kolaż, na którym Powstańcy jakby włączają się do ruchu. Ja z kolei od razu pomyślałem o tym, co działo się w tym czasie nie w
Śródmieściu, ale na Woli. A tam, jak wiadomo, działy się rzeczy straszne. Rzezi Woli nie da się opisać. To, co się tam wydarzyło w ciągu zaledwie pięciu dni jest niewyobrażalne. Zdecydowałem się więc tylko na pokazanie pewnego paradoksu albo dysonansu. Inna sprawa, że samo Powstanie jest jakimś zupełnie niejednoznacznym czynem. Można na nie patrzeć tak, jak zrobił to Jarosław Marek Rymkiewicz, albo interpretować je, jak robił to - czasami przekornie - Stefan Kisielewski: jako kretyńską zagładę miasta na własne życzenie.
fot. Marcin Dziedzic
(img|583270|center)
A propos niejednoznaczności: mam wrażenie, że dużym atutem „Teraz ‘44 historii” jest odchodzenie od najpopularniejszej narracji dotyczącej bohaterów Powstania. Gdy słyszymy „Powstanie Warszawskie”, widzimy przede wszystkim młodych zawadiackich warszawiaków, tu natomiast spotykamy walczących po naszej stronie obcokrajowców, głuchoniemych, zwykłych obywateli budujących barykady z płyt chodnikowych i innych „nietypowych” żołnierzy.
Ale z drugiej strony: co w Powstaniu może być typowego? Może za dwieście lat, gdy porównamy zagładę Warszawy z losem obleganej i zdobytej w końcu przez Rzymian Kartaginy, losy tych miast wydadzą się nam podobne. Ale teraz? Dla mnie każdy los ludzki jest nietypowy, warty utrwalenia i bolesny, uwierający. Szczęśliwie (może to nie najlepsze słowo), w przypadku Warszawy historycy są w komfortowej sytuacji: mamy wiele relacji, część to znane pamiętniki i wspomnienia, opracowania i summy, ale są również kompletnie nieznane relacje, rękopisy czy maszynopisy z domowych szuflad. Poza tym żyją jeszcze świadkowie, oni potrafią o tym, co tu się działo, opowiadać dziś zupełnie inaczej aniżeli 10, 20 czy 50 lat temu. Może im się już inne pytania zadaje? A może sami uznali, że o Powstaniu już tak mówić można? W każdym razie, mnie interesowały przeżycia poszczególnych ludzi, a nie aspekt militarny. Dla mnie ta historia zawsze była zbiorem indywidualnych losów. Dlatego tak dużo cytuję z powstańczych relacji i pamiętników.
Co do „nietypowości”: mam raczej na myśli to, że w pana ujęciu Warszawa w okresie Powstania rysuje się czytelnikowi jako osobny świat, mikrokosmos. Weźmy choćby powstańczy slang czy nowe „funkcje”, jakie obejmują mieszkańcy.
Powstanie trwające 63 dni rzeczywiście stało się jakimś antropologicznym fenomenem. Po wojnie, Warszawiacy, którzy przeżyli mogli porozumiewać się bez słów. Bazowali na tych samych przeżyciach, one budowały wspólną tożsamość. To jest czytelne w literaturze pięknej. Po Powstaniu wygnani z miasta ludzie nie mogą się „dogadać” na różnych poziomach z resztą Polaków. Są jacyś inni. Niepojęci.
fot. Marcin Dziedzic
(img|583272|center)
Pomimo że niełatwo sobie radzimy z takim stawianiem sprawy, mam wrażenie, że nie obawia się pan ukazywać momentami Polaków w roli innej niż rola ofiar...**
Ja aż taki odważny nie jestem. Nie odkrywam Ameryki, pisząc o samosądach, głupkowatych oficerach i fatalnych decyzjach. Wielu innych strasznych rzeczy nie opisałem. Ale one się działy. Również rzeczy podłe, szkaradne, dokonane naszymi, że tak powiem, rękoma. Wydaje mi się natomiast, że rola i pozycja ofiar jest dla nas samych nie do końca zrozumiała. Albo inaczej: jest przeceniona. Mam nadzieję, że kiedyś jakiś artysta, pisarz czy filmowiec wreszcie pokaże powstańców i cywilów właśnie tylko jako ofiary. Ofiary w pełnym tego słowa znaczeniu. W dalszym ciągu mam bowiem wrażenie, że Powstanie pokazywane, opisywane i filmowane natychmiast nabiera heroicznego, propagandowego wymiaru. W tej ofierze od ponad 70 lat trwa poszukiwanie jakiegoś wyższego sensu czy celu. Dowodu na posiadanie przez Polaków jakiejś metafizycznej misji. Wręcz istnieje pewność, że ona nie poszła na marne. Ktoś, kto kiedyś właściwie opisze rzeź Woli, wyrzuci nam z głów ten pozytywny obraz wspaniałego umierania z pieśnią na ustach.
Wychluszcze - jak Herakles w jednej ze swoich prac - z nas przekonanie o „fajności” Powstania.
Montaże Marcina Dziedzica i pana teksty korespondują ze sobą na różne sposoby, ich sąsiedztwo nie wydaje się przypadkowe. Jak wyglądał proces „dopasowywania” ich do siebie?
Jakoś instynkt podpowiadał. W wielu przypadkach wystarczył rzut oka i wiedziałem, o czym napisać. Czasami mam wrażenie, że te logiczne konstrukcje są zrozumiałe tylko dla mnie. Na przykład: Marcin zrobił kolaż z grupą powstańców, jeden z walczących rozbrajał pocisk, który spadł na Adrię - tę słynną restaurację z obrotową sceną, która dla kultury warszawskiego międzywojnia jest tak samo ważna jak Ziemiańska czy knajpiane kabarety literackie. No i skojarzyło mi się, że pocisk, wystrzelony z gigantycznego moździerza Karl, tego samego, który trafił Prudential (również słynne zdjęcie) może być pretekstem do opisu „celebryckich”, „gościnnych” występów tego działa w Warszawie. To był taki gwiazdor frontów: przyjeżdżał, strzelał, demolował i wśród oklasków, w tym wypadku niemieckich, jechał w dalsze tournee. Innym razem: znane zdjęcie ślicznotki, która przygląda się w lusterku. Patrzy, czy kolczyki pasują jej do całości. Od razu przyszły mi do głowy pytania, czy równie ładnie ta dziewczyna wyglądała po śmierci? Czy
miała śmierć łagodną, czy została brutalnie zgwałcona? A może tak, jak w przypadku innych dziewczyn, tych z relacji wspomnianego wyżej Zagórskiego, kogoś uratowała? Dwie sanitariuszki o twarzach aniołków, o których pisał Zagórski, uratowały go w ten sposób, że trafił w nie pocisk z czołgu. Na tym, co z nich zostało, na tej czerwonej brei, poślizgnął się - jak na lodowisku - autor tych wspomnień. Wywinął orła i dzięki temu przeżył, bo nie trafiła go seria z karabinu.
W wywiadzie stanowiącym przedmowę książki, pojawia się teza, że historia Powstania odżywa dziś dzięki obrazom, czego przykładem może być zeszłoroczny dokument „Powstanie Warszawskie”. Ja mam natomiast wrażenie, że „namacalność” tamtych doświadczeń jest możliwa głównie dzięki starszemu medium, jakim jest literatura i opowiadanym przez pana historiom.
Dla niektórych (pewnie dla większości) zdjęcia i takie patrzenie na Powstanie, jakie zaproponował Marcin, jest fenomenalne i teksty nie są tu już potrzebne. Gdy rok temu ktoś polecił mi rzucić okiem na kolaże Marcina, zaniemówiłem… To niby prosty pomysł, widziałem wcześniej coś podobnego, ale gdy zacząłem przeglądać i analizować poszczególne prace, nie mogłem oderwać oczu od szczegółów, nowego kontekstu i nowych skojarzeń, jakie się pojawiły. Od razu eksplodowały mi w głowie nowe pomysły, spostrzeżenia, punkty widzenia na Powstanie. Poza tym dzieje literatury - by ująć to nieco patetycznie - jeszcze się nie kończą. Wciąż nie powstało najwybitniejsze dzieło o Powstaniu, choć pojawiły się relacje genialne na różnych płaszczyznach. Polecam choćby Wacława Zagórskiego, Jana Kurdwanowskiego czy Zbigniewa Blichewicza.
fot. Marcin Dziedzic
(img|583273|center)
A co z próbami „upopkulturowienia” Powstania, w rodzaju „Miasta 44” Komasy?
To naturalny proces. Bohaterowie Starego i Nowego Testamentu już dawno są obecni w popkulturze. Ujarani skrętami rastafarianie śpiewali o biedzie Babilonu, a Jezus Chrystus to przecież super star. Z Powstaniem będzie, pewnie już jest, tak samo. Widziałem faceta, który miał wytatuowane na łydce ruiny Warszawy, znak Polski Walczącej i napis: pamiętamy. Wyglądał trochę jak zderzak samochodu: tam też są czasami różne napisy, które informują tych z tyłu.
A skoro jesteśmy już przy informowaniu: patrząc na prace Marcina Dziedzica, mam wrażenie, że to rodzaj ostrzeżenia: „pamiętaj, w momencie wybuchu wojny my też zajmowaliśmy się zupełnie powszednimi czynnościami”.
Ja w tych kolażach dostrzegam raczej nie tyle ostrzeżenie, co spostrzeżenie Marcina, że pamięć o tym, co się wydarzyło wciąż tu żyje. Że przeszłość nie umiera nigdy. Jest tu. I zabudowa miasta szklanymi wieżowcami tego nie zmieni.
rozmawiał Mateusz Witkowski/ksiazki.wp.pl