Pytanie zadane w tytule recenzji jest przynajmniej z pozoru pytaniem retorycznym, bo najnowsza powieść Oates – co do czego w zasadzie nie powinni mieć wątpliwości znawcy i admiratorzy jej twórczości – nie jest powieścią kryminalną; oczywiście, nie od razu czytelnik się dowie, w jaki sposób i z czyich rąk zginęła mała gwiazda lodowiska, ale proces dowiadywania się nie ma w sobie nic z mozolnych dociekań, jakie prowadzimy, śledząc poczynania rozmaitych literackich detektywów. Detektywów zresztą tu jak na lekarstwo, pojawiają się ledwie w paru scenach, i wcale nie na długo, bo też tworzywem powieści nie jest sam fakt zabójstwa, lecz wszystko to, co je poprzedzało i co po nim nastąpiło. A wydarzenia te relacjonuje po dziesięciu latach brat ofiary, dla którego rodzinna tragedia stała się równią pochyłą, prowadzącą w prostej linii na dno...
Bo miało być tak pięknie: był zdolny i przebojowy ojciec, robiący korporacyjną karierę, była matka, gotowa do poświęceń (jak się jednak okaże, nie każdego rodzaju...) dla dobra dwójki dzieci, które miały być nadzieją swoich rodziców, miały być najlepsze, najładniejsze, najmądrzejsze, najbardziej utalentowane; a w następstwie miał być jeszcze większy prestiż, zaproszenia do jeszcze bardziej elitarnych domów i klubów, wzmianki w lokalnej (a może, ach, i krajowej?) prasie, jednym słowem, wszystko to, o czym marzy – albo wydaje mu się, że marzy - statystyczny Amerykanin. A tymczasem chłopiec, przeznaczony przez ojca na wybitnego gimnastyka, nie sprostał oczekiwaniom; zamiast gwiazdy w trykocie Rampike'owie mają kuśtykającego dziwaka i odludka, który nie dość, że nie potrafi się zgrabnie poruszać, to nawet nie umie się ładnie ustawić do rodzinnego zdjęcia... A tymczasem dziewczynka, która ma ziścić marzenia matki o karierze sportowej, która w ciągu dwóch lat z zahukanego kurczątka zmienia się w olśniewającą
laleczkę na łyżwach, podziwianą przez cały kraj – nagle ginie tragicznie. Aresztowanie podejrzanego i jego przyznanie się do winy niczego już nie zmieni, bo całe nadzieje Biksa i Betsey legły w gruzach. A syn? To jakaś niejasna sprawa, tak dziwnie się zachowuje po śmierci siostry, więc chyba najlepiej będzie oddać go pod opiekę wykwalifikowanych psychiatrów, psychoanalityków i wszelkich innych specjalistów od manipulowania ludzkimi myślami i uczuciami...
Dopiero późniejsza opowieść Skylera odsłania powoli grunt, na którym doszło do tragedii i nakazuje wrócić do początkowego pytania: KTO zabił małą miss Bliss? I czy na pewno był to tylko KTOŚ, czy może także COŚ – jakieś zjawisko albo splot zjawisk – które temu komuś zaćmiły zdolność myślenia i rozpoznawania uczuć, rozróżnienia między dobrem i złem? Tu odpowiedzi nie ujawnię; kto ciekaw, niech czyta, a jeśli nie ciekaw... niech też czyta, bo jest to jedna z najlepszych opublikowanych u nas powieści Oates, w mistrzowski sposób odsłaniająca jeden z elementów podłoża niezliczonych aberracji psychicznych, o których wciąż czytamy w amerykańskiej prasie i literaturze: nieopanowane pragnienie sukcesu, przenoszące się z rodziców na dzieci (a jeśli przypadkiem, tak jak w rodzinie Rampike’ów, nie chce się „samo” przenieść – wtedy wmuszane, wciskane siłą, niczym kulki z paszy w gardła tucznych gęsi; a że się które młode przypadkiem zadławi, nie dosłownie, tylko w przenośni, doznając szkód jedynie na duszy – cóż, to
już tylko wypadek przy żmudnej pracy nad morale nowego pokolenia...).
Ta książka wstrząsa, szokuje, miejscami irytuje (nieszczęsnego chłopaka, którego uczyniła pisarka narratorem, cechuje dosyć swoisty sposób wypowiadania się, z powtórzeniami, omówieniami, błędami językowymi, mówieniem o sobie w trzeciej osobie, przeskakiwaniem z tematu na temat; trudno to jednak uważać za mankament, ba, raczej należy skłonić głowę przed autorką w uznaniu dla jej umiejętności stylizacyjnych), ale nie wyobrażam sobie, by mogła kogoś pozostawić obojętnym.