Ci, którzy przyciągnięci wartkością akcji i oryginalnością fabuły Drogi do Nidaros z niecierpliwością pochłaniali kolejne dwa tomy Oka Jelenia, wreszcie mogą odetchnąć: zapowiedziana część czwarta nie dała na siebie zbyt długo czekać. I, co ważniejsze, w dwójnasób nadrobiła niedostatki Drewnianej twierdzy, w której dały się zauważyć momenty zdecydowanie zbyt mało dynamiczne. Tu nie ma mowy o dłużyznach - tu dzieje się bardzo dużo i bardzo szybko, akcja aż wre od zaskakujących zwrotów i wciąż przeskakuje z planu na plan, a równoległych wątków jest już nie dwa, lecz plus minus cztery (plus minus, bo w pewnym momencie znów zaczynają się splatać, łącząc drogi bohaterów, którzy wcześniej zostali rozdzieleni albo się jeszcze nie spotkali), nie licząc paru drobnych epizodów, nie wchodzących w obręb żadnego z nich, tylko luźno z którymś powiązanych. Autor świetnie sobie radzi z tym żonglowaniem miejscami i osobami - nie ma mowy o tym, by się nie połapać, co, kto, gdzie i kiedy, i nawet postacie po raz
pierwszy wprowadzone do akcji dają się doskonale zapamiętać.
Prawie wszystkie nierozwikłane jeszcze zagadki z poprzednich tomów powoli znajdują rozwiązania (z wyjątkiem jednej, zyskującej na znaczeniu w ostatnich sekwencjach bieżących wydarzeń), za to jeden wątek zostaje poprowadzony w sposób zupełnie niepodejrzewany (przynajmniej jeśli chodzi o mnie - nie spodziewałam się, że autor zdecyduje się na takie rozwiązanie; jakie, nie chcę tu zdradzać, bo jest to jedna z największych niespodzianek, jakie czekają czytelnika, a nie wszyscy lubią poznawać istotne detale fabuły, nim się sami wezmą za lekturę). Zakończenie zaś, nie dość, że zaskakujące, w dodatku pozostawia pewien margines niepewności; wprawdzie wydawca nie wspomina na okładce ani słowem, by saga miała się składać z więcej niż czterech części, ale jeśli autor zechce wyjaśnić, kto stoi za dramatycznymi zdarzeniami w Visby i w Gdańsku…?
Klimat tego tomu wydaje się nieco bardziej mroczny i przygnębiający, niż poprzednich. Trochę więcej tu refleksji historycznej, nakazującej zastanawiać się nad postawą człowieka na przestrzeni wieków - nad jego niezdolnością do unikania błędów poprzednich pokoleń, a równocześnie nieustającą skłonnością do poszukiwania dominacji nad innymi - jednostkami, grupami czy całymi narodami - czasem w sposób cokolwiek wyrafinowany, jak czynią to władcy Hanzy, czasem z sięganiem do najprymitywniejszych stron ludzkiej osobowości, w czym specjalistą jest Pan Wilków. I choć przekonywujące wydają się wyjaśnienia Maksyma, że nawet ludzie prawi i nie objawiający z natury ani cienia agresji muszą walczyć i zabijać, „by jak psy pasterskie strzegli tych, którzy sami się nie obronią” - smutno i przykro się robi, że nawet zaawansowana cywilizacja techniczna w połączeniu z najrozmaitszymi prądami filozoficznymi i religijnymi nie potrafi sprawić, by już nie było przed kim strzec bezbronnych… Jeśli to nawet nadinterpretacja,
można ją spokojnie odrzucić i po prostu dać się ponieść wartkiemu biegowi akcji - bo przede wszystkim Pan Wilków jest świetnie skonstruowaną i napisaną doskonałym językiem powieścią przygodową, którą naprawdę trudno odłożyć, zanim się nie odwróci ostatniej kartki…