No, nareszcie! Fani opowieści o perypetiach mimowolnych podróżników w czasie mogą odetchnąć z ulgą: na szósty tom cyklu Oko Jelenia musieli czekać znacznie krócej, niż to bywa w przypadku niejednej wieloczęściowej sagi. Tym razem to już naprawdę koniec: zagadka tajemniczego klejnotu, za którym od wielu miesięcy uganiają się podopieczni kosmicznych manipulatorów, zostaje wreszcie rozwikłana, a koleje losu wielu powieściowych postaci osiągają jakiś punkt docelowy (choć niekoniecznie taki, o jakim byśmy marzyli…). Ale zanim się wszystko wyjaśni, czytelnik będzie razem ze Staszkiem czuwał przy łożu Heli, towarzyszył Markowi w sytuacji, zdawałoby się, bez wyjścia, łamał głowę nad losem zaginionych: Maksyma, Mariusa i Petera; dozna kilku sporych zaskoczeń, ujrzy parę obrazów, których wolałby nawet we śnie nie oglądać, a jeśli ma „oczy na mokrym miejscu”, to niewykluczone, że będzie musiał dyskretnie użyć chusteczki…
Sfera armilarna jest równie udana, jak poprzedzający ją * Triumf Lisa Reinicke, może nawet ma nad nim odrobinę przewagi. Akcja jest zwarta i ani na moment nie traci dynamiki, a mimo to udało się autorowi przemycić w tekście szczyptę refleksji na temat natury władzy i tego, co człowiek (sam albo w grupie) jest gotów zrobić, by ją osiągnąć lub utrzymać, a także paru innych kwestii. Trup ściele się gęsto (choć nie gęściej niż w poprzednich dwóch tomach), i nie bez udziału głównych bohaterów, jednak nawet najjaskrawszym scenom z użyciem rozmaitego oręża daleko do beznamiętnej siekaniny, uprawianej z upodobaniem przez herosów drugorzędnych przygodówek; ani Marek, ani Staszek nie zabijają, gdy mają choć cień nadziei na rozwiązanie sytuacji bez rozlewu krwi, a gdy już musi do niego dojść, nie obywa się bez wątpliwości natury etycznej. *Obaj zdążyli już dojrzeć – warto docenić zwłaszcza postęp, jaki w tej materii
poczynił Staszek, przeistaczając się z płytkiego, beztroskiego nastolatka w odpowiedzialnego i rycerskiego młodego człowieka – i poczynić pewne zmiany w swojej hierarchii wartości, co wpłynie na ich dalsze losy…
Czy ostateczne rozwiązanie spodoba się wszystkim, to już kwestia gustu: być może jedni woleliby coś bardziej realistycznego, innym, przeciwnie, odpowiadałoby zaprogramowanie pełnego happy endu dla wszystkich postaci pozytywnych. Ja nie zgłaszam zastrzeżeń – tak, jak jest, jest dobrze, a że w sprawę wmieszały się siły pozaziemskie… takie prawo gatunku, cóż by to była za fantastyka bez ich udziału?
Dodatkowym plusem ostatniego tomu jest obszerne posłowie, w którym autor wyjaśnia wszystko, co czytelnicy chcieliby wiedzieć, i jeszcze trochę: dlaczego wybrał taki właśnie czas i miejsce akcji, czemu z planowanych trzech tomów zrobiło się sześć, czym się kierował, decydując się na taką, a nie inną koncepcję stylizacji językowej i skąd czerpał wiedzę na temat realiów historycznych. Nie zdradza przy tym ważnych szczegółów fabuły, więc swobodnie można je przeczytać nawet przed przystąpieniem do lektury, która – tak czy inaczej – pójdzie nam jak z płatka.