Inwazja kosmitów jest sztandarowym tematem science fiction co najmniej od Wojny światów Herberta George'a Wellsa . Przez dziesięciolecia krwiożerczy najeźdźcy z kosmosu przybywali, aby zawładnąć Ziemią, przejąć jej bogactwa naturalne albo pożywić się jej mieszkańcami. Z czasem pojawił się też konkurencyjny nurt fantastyki inwazyjnej. Głosił on, że obcy przybędą nie jako agresorzy, ale mędrcy i dobrodzieje, którzy nas wreszcie ucywilizują i nauczą pokojowego współistnienia. Ze względu na mniejszą widowiskowość i siłę budzenia emocji, nurt ten pozostał jednak marginalny wobec tego pierwszego.
Strach przed obcością – tą zewnętrzną i tą czającą się w naszym wnętrzu – nadal owocuje więc kolejnymi wizjami zagłady niesionej przez przybyszów z kosmicznych otchłani. A chyba najbardziej poruszające są te fabuły, w których obcy zagnieżdżają się w ludzkich ciałach lub umysłach, aby przejąć kontrolę nad nosicielami, a za ich pośrednictwem – nad naszym światem. Piąta fala Ricka Yanceya należy właśnie do tego rodzaju historii. O wstępnym założeniu autora najlepiej świadczy otwierający książkę cytat wypowiedzi Stephena Hawkinga , mówiący, że odwiedziny kosmitów będą dla nas tym, czym dla Indian stało się odkrycie Ameryki przez Kolumba.
Najpierw na orbicie naszej planety pojawił się olbrzymi statek. Przybysze nie dawali żadnego znaku życia przez dziesięć dni, po czym poczęstowali Ziemię potężnym impulsem elektromagnetycznym, który zniszczył wszystkie urządzenia elektryczne i cofnął ludzką cywilizację w rozwoju o kilka stuleci. Przy okazji ta „pierwsza fala” zabiła około pół miliona ludzi. Okazało się to drobnostką w porównaniu z „drugą falą”, która nadeszła niebawem. W efekcie wywołanych przez obcych trzęsień ziemi apokaliptyczne tsunami zmiotło tereny nadmorskie i uśmierciło trzy miliardy ich mieszkańców. Tych, którzy ocaleli z potopu, dosięgła „trzecia fala” – śmiercionośny wirus podobny do eboli, który zabił 97 procent spośród nich. Nieliczni pozostali przy życiu Ziemianie stali się obiektem polowania dla mechanicznych dronów i żywych „uciszaczy” – ludzi, którzy najwyraźniej przeszli na stronę wroga lub zostali przez niego ubezwłasnowolnieni.
Spośród szczęśliwców, którzy przetrwali cztery fale agresji, wywodzą się bohaterowie powieści. Choć oni sami za szczęśliwców raczej się nie uważają. Bo choć zachowali życie, stracili wszystko, co się dla nich w tym życiu liczyło: rodziny, przyjaciół, domy, miejsce w świecie, poczucie bezpieczeństwa, nadzieję na przyszłość. Domyślają się też, że obcy nie poprzestaną na tym, czego dokonali dotychczas i przygotowują „piątą falę” najazdu. Bohaterowie codziennie zadają sobie pytanie, co nią będzie... Kolejne wydarzenia poznajemy z punktu widzenia dwójki głównych postaci i niekoniecznie w kolejności chronologicznej.
Na pierwszy plan wysuwa się Cassie (zdrobnienie od Cassiopeia), nastolatka, którą okoliczności zmusiły do przyspieszonego stania się dorosłą. Choć wyrobiła w sobie zewnętrzną twardość, która umożliwia jej przeżycie w świecie po apokalipsie, w głębi duszy zachowała dziewczęcą wrażliwość i przynależne swojemu wiekowi pragnienia. Bohaterka straciła matkę i ojca, a jej pięcioletni braciszek Sammy został porwany, by stać się dzieckiem-żołnierzem. Dziewczyna przemierza amerykańskie bezdroża z karabinem M-16 w ręku, pluszowym misiem w plecaku i mocnym postanowieniem odnalezienia brata w sercu. Po postrzeleniu przez „uciszacza” Cassie ociera się o śmierć. Ratuje ją Evan, chłopak tak idealny, że jest to aż podejrzane. Pomimo rosnących wątpliwości, dziewczyna z czasem coraz bardziej zaczyna ulegać jego urokowi.
Tymczasem Ben, w którym Cassie podkochiwała się skrycie w czasach przed najazdem obcych, trafia do bazy wojskowej. Niegdyś chłopak miał status szkolnej gwiazdy, teraz – utraciwszy wszystko – zyskuje przydomek Zombie i staje się gliną w rękach oficerów, którzy chcą ukształtować z niego żołnierza idealnego. W bezduszne maszyny do zabijania zamieniane są tutaj także inni nastolatkowie, a nawet kilkuletnie dzieci. Jednym z tych ostatnich okazuje się brat Cassie. Dziecięca armia ma bez skrupułów wyszukiwać i zabijać ludzi opanowanych przez obcych. Motywacji młodocianym żołnierzom nie brakuje, wszak to przybysze pomordowali ich bliskich i ukradli im dzieciństwo.
Nie wszystko jednak okazuje się tak proste i jednoznaczne, jak początkowo się wydawało. Perfidia najeźdźców wystawia ludzi na ciężkie próby. Dość wspomnieć, że ktoś spośród bohaterów okaże się kimś innym, niż zdawał się być wcześniej. A ktoś inny dostrzeże ukrywaną prawdę, której przez długi czas nie potrafił zobaczyć. Wszyscy zaś przejdą przemianę, która uczyni ich lepszymi. A miłość? No cóż, miłość po raz kolejny okaże się siłą będącą w stanie pokonać największe przeszkody i zniwelować najgłębsze podziały pomiędzy tymi, których dosięgnie.
Największym plusem powieści Yanceya jest to, że pomimo skierowania jej do czytelnika raczej młodego (vide wiek bohaterów), nie ucieka od rzeczywistych problemów. Należą do nich np. kwestie ingerencji w ludzkie myślenie, wpływania na umysł, psychologicznej manipulacji i prania mózgów. Związane z tym jest ukazanie przerażających mechanizmów „produkowania” dzieci-żołnierzy. Drugi atut Piątej fali to realizm, podobnie odstający od standardów wypracowanych w literaturze młodzieżowej. Zagłada, śmierć, rozkład, choroba, niewyobrażalne zniszczenie otaczającego nas świata – ukazywane są bez zbędnego lukru. Brak tu także dydaktycznego sosu, którym zwykle podlewane są młodzieżowe fabuły. Autor umiejętnie piętrzy intrygę i buduje napięcie, dzięki czemu osiąga przyzwoity poziom dramaturgii.
Do minusów (choć nie wszyscy czytelnicy za takowe to odbiorą) można zaliczyć nadmierny idealizm i sentymentalizm, co skutkuje obniżeniem prawdopodobieństwa niektórych wątków. Yancey czerpie też pełnymi garściami ze znanych motywów fantastyki, co w samo w sobie nie jest grzechem ciężkim, bo wszak trudno wymyślić coś zupełnie nowego. Prowokuje to jednak do porównań z książkami, w których motywy te występowały wcześniej lub były bardziej dopracowane. Wyrobieni czytelnicy, którzy mają za sobą dziesiątki lektur o podobnej tematyce, mogą też po przeczytaniu Piątej fali czuć pewien niedosyt. W książce zabrakło bowiem zadowalającej odpowiedzi na kilka istotnych pytań. Dlaczego kosmici nie zastosowali jednej stuprocentowo skutecznej metody wytępienia ludzkości, zamiast testować na niej kolejne „fale”? Czy na pewno najbardziej efektywnym sposobem na pozbycie się niedobitków Ziemian jest długotrwałe szkolenie części z nich do walki z pobratymcami? A jeśli jednak obcy chcieli pozostawić jakiś procent ludzkiej
populacji przy życiu, to jaki mieli w tym cel? Miejmy nadzieję, że wyjaśnią to kolejne tomy cyklu, nad którymi autor usilnie pracuje.