Każdemu z nas choć raz przeszły przez gardło słowa „Dla ciebie zrobię wszystko”. Każdy z nas choć raz myślał o tym, co jest w stanie uczynić dla szczęścia drugiego człowieka. Każdy choć raz, ciemną bezsenną nocą poddawał się hipotetycznemu dylematowi moralnemu. A potem rano, gdy wzeszło słońce cieszył się, że nie musi podejmować decyzji poza własną wyobraźnią.
Travis z wyborem staje twarzą w twarz. Jest dobry, uczciwy, pracowity, inteligentny i godny zaufania. Każda pracę, jakiej się podejmuje, chce wykonać dokładnie. Gdy mówi swojej córeczce, Belli, że nie będzie go 5 minut, po czterech do niej wraca. Można na nim polegać. Musi mieć świat poukładany trochę bardziej niż inni. Wiele lat wcześniej zdecydował się, że chce wychowywać córkę. Nie było łatwo, walczył o prawa do niej w sądzie. Nie było łatwo, bo za przeciwnika miał drugiego ojca, równie zdeterminowanego jak on sam – dziadka Belli. Mężczyzna chce chronić swoją córkę, jej matkę. Chce ocalić jej życie, które zagrożone ciążą, nie udźwignie macierzyństwa. Było blisko, żeby Travis i Bella nigdy się nie poznali. Ale teraz Travis jest dobrym ojcem, najlepszym. Kiedyś musiał zrezygnować dla córki z marzeń – chciał zostać biologiem morskim, a został budowlańcem, bez wykształcenia. Teraz musi więc podejmować się każdej dorywczej pracy, jaka wpadnie mu w ręce, musi zaraz po dniówce, wracać do domu, gdzie czeka na
niego czterolatka. Trzeba poczytać jej do snu, a czasem zaśpiewać kołysankę. Trzeba dbać, by owieczka, z którą się nie rozstaje, była zawsze czysta, a torebka, którą wszędzie nosi ze sobą, zawsze miała w środku zdjęcie mamusi. W wychowaniu córki pomaga Travisowi mama.
I nagle w jednej chwili wali się cały świat, poukładany, jak klocki, dopasowany, gdzie nie ma miejsca na żadne zmiany. Dom Travisa spłonął w pożarze. Matka Travisa, ratując wnuczkę, straciła życie. Zostają tylko we dwoje – z ciuchach, które mieli akurat na sobie, z furgonetką i małą, białą owieczką. Nie mają nic prócz siebie nawzajem. Ostatnia wypłata Travisa poszła z dymem i w kieszeni ma jakieś 20 dolarów. Od tej chwili mieszkają w ciężarówce, myją się w męskiej toalecie w jednej z kawiarni i co rano jedzą na śniadanie jedną muffinkę na pół.
Los jest jednak dla nich trochę łaskawy – Travis dostaje propozycję pracy – będzie mógł wynająć mieszkanie, będą znów jedli pyszne domowe posiłki, będą się kąpać, razem z myciem włosów…
Travis jest chętny do pracy, nawet najcięższej, chce szczęścia dla swojej córki i to go pcha do przodu. Okazuje się jednak, że jego zadaniem będzie pomoc w kradzieży narkotyków.
Travis waha się i podejmuje w końcu jedyną słuszną decyzję…
Ta książka jest o efekcie motyla, o jednej decyzji, która wpływa na całe życie, o tym, że jeśli ktoś kasuje jednego, jedynego maila z sieci i ten mail nigdy nie dociera do adresata, to później, za kilka lat, ktoś może napadać z tego powodu na ciężarówki z narkotykami. O tym, że chroniąc jedną osobę, drugą wystawia się na cios. O tym, że wszystko, co w życiu robimy, ma znaczenie.
Czytając ją, miałam ochotę ze złości walić pięściami w okładkę. Denerwowali mnie wszyscy – Travis, który zawęził sobie pole manewru i nie chciał widzieć horyzontu, dziadek Belli, bo przez niego zło urosło do niebotycznych rozmiarów. Robin, matka Belli, bo tak po prostu poddała się cudzej woli, zrezygnowała z córki, wbrew macierzyńskiemu instynktowi.
Ale też cały czas miałam z tyłu głowy świadomość, że każda z tych osób robi tylko to, co wydaje jej się słuszne, że żadna z nich nie działa w złej wierze, że każdy popełnia szereg błędów z czystej, niezmąconej niczym miłości. Że robi wszystko, by osoba, którą kocha najbardziej na świecie, przetrwała do następnego rana. Wszystko,, co w jego mocy, a czasem ponad siły.