Dawno nie podsłuchiwałem rozmów obcych mi ludzi. Dawno nie czytałem cudzej korespondencji. Pomimo nieoryginalnej skłonności do podglądania innych, szybko rezygnuję z intencjonalnego wścibstwa. Podobną rzecz mógłbym powiedzieć o znajomych, także o takich, z którymi łączą mnie jedynie papierowe relacje. Kogo mam na myśli? Przeczytałem kilka książek Kerouaca. Czytałem również niektóre wiersze Ginsberga. Dobrze też wiem, że obaj autorzy w swoim życiu ciężko się nagrzeszyli, ale jak sobie przypominam, najgorszym grzechem śmiertelnym jest nuda.
Zdaję sobie sprawę, że prekursorzy kontrkultury okazali się epigonami epistolografii.Później nastąpiła era międzymiastowych połączeń telefonicznych oraz wirtualnych kontaktów, więc siedemset stronicowy tom, składający się z dwustu napisanych ręcznie listów robi dziś niecodzienne, wręcz anachroniczne wrażenie. Nie bez złośliwości dodam, że beatnicy są nowocześni jak sputniki, a lektura ich korespondencji przypomina przyjemność przeglądania starej książki telefonicznej. Co prawda, nawet w zasłużonej książce telefonicznej można znaleźć kilka ciekawych numerów, adresów i nazwisk, ale stanowczo odradzam czytanie tego wszystkiego – słowo w słowo, od deski do deski. Podobnie jest z korespondencją autorów kultowych dzieł, która odsłaniając spory kawałek historii „beat generation”, obnaża nie tylko wewnętrzny dynamizm przyjaźni pomiędzy dwoma artystami, lecz również przypomina las ze zbyteczną ilością drzew. Bo ileż razy można czytać o przewadze spontaniczności nad literacką rutyną, co naturalnie zwiastuje
banalizm? Bo ileż razy można wertować kronikę towarzyską sprzed lat, bolejąc, że niepokorni pisarze wynajmowali ze względów ekonomicznych mieszkania z zimną wodą w kranach?
Podobno, co dwie głowy, to nie jedna. Substancje psychoaktywne (a czy są jakieś inne?), tak samo jak aktywna imaginacja poszerzają świadomość, ale grożą wybuchem ostrych psychoz. Jednak jestem zmęczony cudzymi szaleństwami. Moim zdaniem, obaj miłujący słowa i siebie pisarze wypadają blado, chociażby z piszącym do żony i nie tylko Witkacym, więc daruję sobie cytowanie złośliwości i tym podobnych werbalnych czułości. Beatnicy piszą szczere i egzaltowane listy, ale ich spontaniczność jest niedorobiona, sprawiając wrażenie materiałów do niewydanej powieści Kerouaca. Takim sposobem powstała lektura dręcząca mnie w odbiorze, ale za to niezwykle odlotowa i dokumentalna zarazem. Nie uroniłem przy niej żadnej łzy. Częściej ziewałem.