Najpierw zabito panią Celinę, sprzedawczynię w cukierni w dzielnicy Parkowej. Ciało tej starszej kobiety o „niechlujnym wyglądzie, odrzucającej aparycji” znaleziono w okolicach wiaduktu. Następnie przyszła kolej na panią Felicję, która za młodu przynosiła chlubę Polsce Ludowej, by następnie zostać szkolną woźną. Na końcu zginął pan Leon, dozorca. Dochodzenie w sprawie tajemniczych morderstw prowadzi inspektor Przedpełk Kolski. Równolegle śledzimy losy Justyny, która pozronie wydaje się nie mieć nic wspólego z serią zabójstw. Jeśli komukolwiek fabuła powieści wydała się ciekawa,należy jak najszybciej wyprowadzić go z błędu. W kajdankach namiętności, najnowsza powieść Piotra Kołodziejczyka nie jest ani interesująca, ani inteligentna, ani zabawna (na stronie internetowej pisarza czytamy, że w jego książce znajduje się spora dawka humoru, którego nie postydziłby się sam Woody Allen – mam delikatne wrażenie, że Allen miałby jednak pewne opory...). Piotr Kołodziejczyk dedykuje swoją książkę „osobom o mocnych
nerwach i zakochanym”. Reczywiście powieść stanowi połączenie kryminału i romansu; w tym przypadku mariaż ten jest jednak wyjątkowo niezgrabny i chybiony. Zarówno śmierć jak i miłość, pomimo swojego potencjału, ujęte zostały w jakimś połowicznym, zminimalizowanym wymiarze. Ostatecznie książka mogła być zadedykowana każdemu... albo nikomu.
„W kajdankach namiętności” to kolejna powieść Kołodziejczyka, ale na szczęście jedyna, którą przeczytałam. Nie wiem, który aspekt tej książki jest najgorszy. Może nieprzeciętnie banalny i tandetny tytuł? Może okładka w stylu kolorowego magazynu z wczesnych lat 90-tych? A może fakt, że Piotr Kołodziejczyk regularnie cytuje... Piotra Kołodziejczyka? Bohaterowie „W kajdankach namiętności” przeczytali wcześniejsze powieści pisarza („Bo wiesz...”, „Puść już mnie”, „Klępy śpią”...) a teraz namiętnie i z pasją wracają do swoich ulubionych fragmentów. Ostatecznie autor włącza do tekstu całe akapity ze swoich wcześniejszych książek. Mam wrażenie, że w ten sposób Kołodziejczyk tworzy pewnego rodzaju kult wokół swojego pisarsrtwa. Sugeruje, że w najbardziej kluczowych momentach naszego jestestwa, powinniśmy sięgnąć po którąś z jego książek – wtedy świat stanie się prostszy a życie piękniejsze. Myślę, że najlepszym komentarzem do tego oryginalnego zabiegu literackiego będzie fragment wywiadu z Kołodziejczykiem. „(...)
Nawiasem mówiąc, podobne techniki w swojej twórczości stosowałem już wcześniej, a w jednym przypadku nawet powołałem się na książkę, której nigdy nie napisałem, ha, ha. Zamieściłem z niej cytat i było bardzo fajnie”. Nie wiem, czy tym razem było równie fajnie – mam co do tego pewne wątpliwości.