Książę Harry, czyli ulubiony chłopiec do bicia. Nawet gdy miał kilkanaście lat! Gdzie wtedy był Karol?
"Książę Harry opuścił Balmoral!" grzmią nagłówki mediów. To, że zaraz za nim do Londynu wrócili inni członkowie rodziny po ostatnim pożegnaniu królowej Elżbiety, nie jest już tak sensacyjne. Od zawsze Harry był dla opinii publicznej tym niesfornym, niegrzecznym, zbuntowanym, wreszcie... złym. Wszystko za cichym przyzwoleniem jego ojca, dziś już króla Karola III.
Po śmierci królowej Elżbiety, która odeszła w wieku 96 lat, Harry jest dziś piąty w kolejce do tronu. Wyprzedza go starszy brat William i trójka jego dzieci. Są to oczywiście jedynie symboliczne ustalenia. Książę Sussex nie jest zainteresowany tronem, od zawsze było wiadomo, że nigdy nie nałoży korony na głowę. I o ile świadomość, że któregoś dnia zostanie się władcą Zjednoczonego Królestwa, musiała ciążyć i Karolowi, i Williamowi, to wiedza, że korona nie jest mu pisana, też zdefiniowała życie Harry'ego.
Czymś, co miało największy wpływ na księcia Sussex, była oczywiście śmierć matki, księżnej Diany. Dorastał w rodzinie targanej konfliktem rozwodzących się rodziców, wśród nagłówków o romansach matki i ojca. Widział, jak Diana ucieka niczym spłoszona zwierzyna przed paparazzi. Po latach powie, że dźwięk migawki aparatu wywołuje u niego dreszcze. Miał tylko 13 lat, gdy pewnego ranka ojciec powiedział mu, że mama zginęła w wypadku samochodowym.
W dokumencie Apple TV "The Me You Can't See", który miał premierę w maju ubiegłego roku, książę Harry wyjawia, że narkotyki i alkohol pomagały mu uciec przed strachem. Bał się kamer, bał się wystąpień, obserwujących go ludzi. Tak wkroczył w nastoletniość.
W książce "Bitwa braci" Robert Lacey, konsultant historyczny serialu Netfliksa "The Crown", ujawnia, że William i Harry jako nastolatkowie mieli zupełnie nieograniczony dostęp do używek, z czego skwapliwie korzystali. Młodszy z braci, zaledwie 14-letni Harry, wpadł w pułapkę, w jaką zazwyczaj wpadają zagubieni młodzi ludzie. Lacey rzuca światło na to, jaki udział w tej groźnej sytuacji mieli jego ojciec Karol i brat William.
Prezentujemy fragment książki "Bitwa braci. William, Harry i historia rozpadu rodziny Windsorów".
W niedziele bracia chadzali wzdłuż High Street i przez most na lunch lub herbatę do dziadków, wiele weekendów poświęcali też na zajęcia organizowane wspólnie z "Tiggy" lub Markiem Dyerem albo po prostu odpoczywali w Highgrove, które stało się dla nich prawdziwym domem.
Schron, który książę Karol kazał kiedyś urządzić w piwnicy, pozwolono chłopcom przerobić na lokal rozrywkowy – Club H – pomalowaną na czarno salę z miejscem do tańczenia i kilkoma starymi sofami. Harry i William mogli tu zapraszać szkolnych kolegów podczas wakacji i w weekendy. Club H wyposażono w dobrze zaopatrzony bar – pierwszą pokusę dla młodego Harry’ego – oraz nowoczesny sprzęt audio, który czasami wprawiał w drżenie cały dwustuletni budynek.
Za sprawą klubu Highgrove zmieniało się w bardzo atrakcyjne miejsce – oczywiście, gdy akurat nie było tam ojca chłopców – co zdarzało się coraz częściej. Wypełniając obowiązki przynależne dziedzicowi, prowadząc dodatkowo kampanie w różnych istotnych dziedzinach, np. ekologii, i spotykając się regularnie z Camillą, której nie mógł jeszcze sprowadzić "do domu", Karol nie był w stanie spełnić swojej obietnicy i zostać ojcem na pełny etat.
Podczas jego nieobecności William "relaksował się" równie intensywnie jak Harry – w istocie 16-latek pił już sporo i regularnie. Club H był w głównej mierze pomysłem starszego brata, a jego przyjaciele narzucali tempo życia towarzyskiego młodszemu Harry’emu. [...]
Podobnie jak i teraz w brytyjskich pubach nie można było wtedy sprzedawać alkoholu osobom, które nie skończyły18 lat, ale w tamtych latach właściciel Rattlebone przymykał oko na takie drobiazgi. Pozwalał również młodym królewskim klientom przebywać w pubie po zamknięciu, kiedy to – jak się później okazało – palono tam marihuanę. Widząc samochody królewskich ochroniarzy zaparkowane przed lokalem, miejscowa policja raczej nie kwapiła się do przeprowadzania kontroli. I tak w tym właśnie czasie, młody, zaledwie 14- lub 15-letni książę Harry zaczął pić alkohol w dużych ilościach. Jak opowiadali jego przyjaciele, uwielbiał wlewać go w siebie tak jak jego starszy brat. Niektórzy bywalcy Rattlebone zaczęli też eksperymentować z egzotycznymi substancjami.
W Eton książę zyskał już sobie przydomek "Hash Harry" (Haszyszowy Harry) ze względu na charakterystyczny zapach wydobywający się z jego pokoju. Wkrótce plotki na ten temat dotarły do dziennikarzy, którzy kręcili się w okolicach Highgrove, szukając skandalu – szczególnie "Sunday Times" i "News of the World". Redaktor naczelna tej ostatniej gazety, Rebekah Wade, zorganizowała śledztwo dotyczące poczynań młodych książąt w Gloucestershire.
W 1997 r. Brytyjska Komisja ds. Skarg Prasowych (PCC) określiła nowe zasady traktowania Williama i Harry’ego. Większość gazet, które po śmierci Diany znalazły się w ogniu krytyki, zawarła niepisaną umowę, że nie będzie zamieszczać zdjęć ani materiałów dotyczących chłopców – wyłączając te oficjalne – do czasu, aż obaj zakończą naukę.
W końcu stało się jasne, że ochroniarze doskonale wiedzieli o wieczornych popijawach swoich podopiecznych. Uważali jednak, że odpowiadają jedynie za ich bezpieczeństwo. Nie zamierzali odgrywać roli zastępczych rodziców ani oceniać postępowania Williama i Harry’ego. Jednak do dziś nie wiadomo, dlaczego policja tak długo przyzwalała na łamanie prawa, gdy książęta i ich koledzy przesiadywali w pubie i palili zakazane substancje. Dyskretne ostrzeżenie wyszeptane w porę do właściwego ucha mogłoby zapobiec temu, co stało się potem.
Sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót w sierpniu 2000 r. gdy 18-letni już William opuścił Eton i wyjechał do Belize, rozpoczynając roczną przerwę w nauce. Pozostawiony sam sobie Harry, który w tym czasie nie ukończył jeszcze nawet 16 lat, zaczął się coraz częściej i coraz mocniej upijać i upalać. Oddawał się nałogom w Clubie H i w Rattlebone przez cały okres nieobecności Willa w 2001 r., aż ktoś – prawdopodobnie pracownik rezydencji w Highgrove – odważył się w końcu ostrzec księcia Karola i uświadomić mu, co się dzieje z jego synem.
Chronologia późniejszych wydarzeń nie jest do końca jasna. Wiadomo jednak, że w czerwcu lub lipcu 2001 r. – kilka tygodni przed tym, jak Karol dowiedział się o problemach młodszego księcia – Mark Dyer zabrał Harry’ego na nieformalną wycieczkę edukacyjną do ośrodka odwykowego Featherstone Lodge w Peckham, na południe od Londynu. Tam książę przez kilka godzin rozmawiał z "kumplami", osobami biorącymi kiedyś nałogowo narkotyki, które dzieliły się z nim historiami swoich życiowych tragedii, by "uświadomić mu, czym się tu zajmujemy", jak twierdził Bill Puddicombe, szef organizacji prowadzącej ośrodek. [...]
Jednak gdy dziennik "News of the World" w styczniu 2002 r. opisał tę historię, w artykule sugerowano, że książę Karol zorganizował tę wizytę znacznie później jako swego rodzaju "terapię szokową", która miała zniechęcić Harry’ego do narkotyków.
– To poważna sprawa, którą rozwiązaliśmy w gronie rodziny. Teraz traktujemy ją już jako zamknięty rozdział – tłumaczył Karol w oficjalnym oświadczeniu, stanowczo wspierany przez swoją matkę.
"Królowa podziela poglądy księcia Walii dotyczące niebezpiecznych zachowań księcia Harry’ego i popiera działania podjęte przez Karola" – brzmiało oficjalne stanowisko pałacu Buckingham. "Ma też nadzieję, że można już uznać tę sprawę za zamkniętą".
"Sunday Times" i "News of the World" badały temat nałogu Harry'ego i spotkań w Rattlebone od kilku miesięcy, by stworzyć "Gloucestershire dossier". Rebekah Wade wiedziała bowiem, że tylko twarde dowody na nielegalne poczynania księcia pozwolą jej wyjaśnić, dlaczego złamała porozumienie prasowe i napisała o prywatnym życiu chłopców.
Komisja ds. Skarg Prasowych (PCC) była skłonna przyznać jej rację, a podczas skomplikowanych negocjacji z biurem księcia Karola postanowiono ostatecznie nieco zmienić przeznaczoną do publikacji historię, tak by stworzyć wrażenie, że to książę Karol, a nie Mark Dyer zorganizował wyprawę do ośrodka odwykowego.
Ta zmiana chronologii zmieniła opowieść o rodzicielskiej obojętności w bajkę o ojcowskim zaangażowaniu. "News of the World" w artykule wstępnym zatytułowanym "Odwaga mądrego i kochającego ojca" wprost chwalił "zdecydowaną interwencję Karola".
"Niestety, to problem, z którym musi sobie radzić wielu rodziców" – zauważył jeden z "doradców" księcia Karola, a opinia publiczna przyklasnęła tym słowom. [...]
Tak skuteczne ograniczenie szkód wizerunkowych było dziełem zastępcy osobistego sekretarza Karola Marka Bollanda, który kilka lat później ujawnił, że "kolejność wydarzeń" przedstawiająca księcia Walii w korzystnym świetle "została zakłócona". Przyznał również, że to właśnie on był tym współczującym "doradcą" cytowanym w artykule.
Zatrudniony przez Karola w 1997 r. z myślą o naprawie i odbudowie reputacji księcia po śmierci Diany Bolland miał w dłuższej perspektywie przygotować grunt pod małżeństwo swego pracodawcy z Camillą – to właśnie ona odkryła tego smukłego i atrakcyjnego speca od PR. [...]
Można więc powiedzieć, że w interesie Bollanda leżało uzdrowienie wizerunku księcia Karola jako troskliwego i czujnego rodzica dzieci Diany. Pomagał mu w tym Guy Black, jego następca na stanowisku dyrektora PCC. [...]
Chłopcy nazywali Bollanda "Czarną Żmiją", nawiązując w ten sposób do antybohatera wieloletniego serialu telewizyjnego "Blackadder" z Rowanem Atkinsonem w roli głównej – przebiegłego manipulatora, który patrzył na świat spod uniesionych złowrogo brwi, uśmiechając się przy tym szyderczo.
Jednak w styczniu 2002 r. Harry'emu nie było do śmiechu. Bo czyją właściwie reputację uratował "Czarna Żmija"? "Tylko u nas – narkotykowy problem Harry’ego"? Dziękuję wam pięknie, drogi Marku, Guy i Rebeko. Owszem, tata wyszedł na bohatera, ale Harry’ego zaszufladkowano w roli "czarnej owcy pałacu Buckingham" albo "Trunkowego Harry’ego".
Tak wyglądał początek bezwzględnej i stygmatyzującej kampanii mediów, która w końcu skłoniła księcia Harry'ego do wyjazdu z Wielkiej Brytanii. Ten stereotypowo niekorzystny portret miał swoją przeciwwagę w postaci nieskalanego wizerunku idealnego starszego brata, złotego chłopca, księcia Williama. Pojawiły się nawet artykuły, w których sugerowano, że to właśnie on interweniował u ojca, by "ratować" Harry'ego, i to jemu należą się słowa uznania.
Z pewnością była to złożona historia, bo Harry mocno się pogubił w latach 2000-2001, gdy William zniknął z Eton i z jego życia, by podróżować po świecie. Pozbawiony towarzystwa i wsparcia starszego brata młody książę stał się ofiarą fałszywych przyjaciół.
Jednak to właśnie William otwierał pierwsze butelki za dobrze zaopatrzonym barem w piwnicy Highgrove i to on wieczorami zabierał całe towarzystwo do Rattlebone Inn. William był błękitnooką gwiazdą i centralną postacią "Glossy Posse", William nalewał innym drinki i rozkręcał imprezy, które kusiły jego brata – młodszego o całe dwa lata i trzy miesiące, jeszcze dziecko – skłaniając go ku niewłaściwym i autodestrukcyjnym zachowaniom.
"Więc dlatego nazywają to 'Highgrove'"! – żartował lewicowy "Observer", nawiązując do określenia "być na haju" i odnosząc te słowa do obu braci – choć w większej mierze dotyczyły raczej Williama, bo to on był "Królem Głupców" i twórcą uwodzicielskiej siły Clubu H.
Zarówno Karol, jak i William – ojciec i starszy syn – mogli wykorzystać "wstydliwy problem Harry'ego", by wejść w chwalebne role, których wymagała od nich dynastia i opinia publiczna. Pomimo rzekomego dążenia do ujawnienia pełnej "prawdy" o skandalach w Highgrove, brytyjskie tabloidy nigdy nie napisały czegoś, co mogłoby poważnie zaszkodzić reputacji przyszłego króla Williama V. To Harry został obsadzony w roli "niegodziwego łobuza".
W tym kulturowo wypaczonym scenariuszu najwyraźniej z góry założono, że funkcją – a wręcz przeznaczeniem – młodszego brata jest przyjmowanie na siebie win "przykładnego" starszego rodzeństwa. Lecz choć Harry mógł pozwolić, by narzucono mu tę rolę, gdy był 17-latkiem, nie zamierzał grać jej bez końca.