Napisać książkę o relacjach kapłana i jego wiernych, ba, książkę do tego dobrą, nie jest dzisiaj łatwo. Istnieje bowiem spore niebezpieczeństwo popadnięcia w skrajną pompatyczność lub też niemożliwe do zaakceptowania spłycenie tematu, w wyniku którego otrzymamy co najwyżej całkiem przeciętne, religijne czytadło. Grabskiemu udało się jednak nie tylko te proporcje wyważyć, ale i opanować dokładnie kościelne realia Polski Ludowej i wdzięcznie przelać je na papier. Jego najnowsza książka jest piękna i wzruszająca, pełna ciepłego humoru i odrobiny goryczy, a przede wszystkim cudownie prosta – prości są tu bohaterowie, prosty język ich opisujący, prosta w końcu fabuła, co nie oznacza jednak, że przewidywalna, nużąca czy nietrafiona. Otóż Ksiądz Rafał opowiada historię młodego duchownego o barwnej przeszłości, skłóconego z rodziną i bezgranicznie oddanego Bogu. Po przeżyciu kilku burzliwych wikariatów, tytułowy bohater otrzymuje od biskupa nie lada propozycję – oto ma przejąć niewielką, wiejską parafię,
której ksiądz umarł po niemal czterdziestu latach posługi kapłańskiej. Zastąpić go jednak nie będzie łatwo, bo tamtejsi mieszkańcy zdążyli przyzwyczaić się już do surowości Stanisława, straszącego wiernych wizjami kar piekielnych i śmiało wyzywającego z ambony tamtejszych grzeszników. Kochał jednak ich wszystkich, stronił od kart, wódki i kobiet (czego nie można powiedzieć o proboszczach pobliskich parafii), co zapewniło mu we wsi niepodważalną pozycję i powszechne uznanie. I takiego drugiego by sobie życzyli.
Rafał Stanisława w niczym nie przypomina – jest młody, pewny siebie i charyzmatyczny, trochę niepokorny i uparty za dwóch. Ludziom oczywiście niespecjalnie to się podoba. Są nawet i tacy, dla których jego przybycie zwiastuje rychłe nieszczęście – nowy kapłan trafił do nich siódmego dnia siódmego miesiąca 1977 roku, a babki przecież mawiały, że jak cztery kosy się w kalendarzu spotkają, to i koniec świata może być. Tamtejszą społeczność trafnie podsumował zresztą biskup, posyłając Rafała do Gródka: „To jest miejsce, gdzie starzy są mądrzy i wiele przeżyli, a młodsi – wciąż ich szanują i chcą przewodzić, ale jeszcze nie są dość mądrzy. Najmłodsi to już inne wychowanie, sam zobaczysz. Ty odprowadzisz do grobu starych i pomożesz żyć młodym”. Problem jednak w tym, że starym do grobu niespieszno, a i młodzi nie według bożych przykazań chcieliby żyć. Poza tym ludzie to nie tylko prości, ale i przesądni, leczący się ziołami i wierzący, że istnieją wybrańcy, którzy rozmawiają ze zwierzętami. Najbardziej nieufne
względem nowego proboszcza okazują się miejscowe dewotki, posyłające biskupowi nieprzychylne mu anonimy, oskarżające go o niedbałe odprawianie mszy (bo kto to widział, żeby kazanie było tak krótkie?) i zbytnie spoufalanie się z grzesznikami. Rafał pozostaje jednak niewzruszony, a swoje obowiązki wypełnia najlepiej, jak potrafi. Dzięki paru dobrym uczynkom jego autorytet zaczyna w końcu systematycznie rosnąć, zaś drewniany, pięćsetletni kościółek – zapełniać się wiernymi.
Oczywiście życie na wsi w niczym nie przypomina sielanki – oto dochodzi do niesnasek w obrębie rady parafialnej, w ludziach wciąż drzemie widmo wojny, wywlekające na światło dzienne dawne żale i urazy, brakuje węgla, choć idzie zima, a nowo przybyłemu proboszczowi depcze po piętach sam ksiądz kanonik. Kanonik to zresztą postać nie byle jaka. Butny i arogancki, sprytny i bezwzględny, szantażujący swoich wikariuszów i wyzyskujący ich do granic możliwości Tomaszek zrobi wszystko, aby podporządkować sobie także Rafała. Moralne zepsucie kleru obserwujemy tu zresztą nie tylko na jego przykładzie. Do tego dochodzą partyjni funkcjonariusze, podsłuchy i tajemnicze teczki, oraz solidna dawka ludzkiej zawiści i idącej z nią w parze podłości. Rafał wszystkiemu dzielnie stawia jednak czoło, godząc zwaśnionych, ujarzmiając nieposkromione dotąd zwierzęta i regularnie poszerzając grono wiernych na codziennych nabożeństwach. Nie jest to jednak książka naiwna, jak na pozór mogłoby się wydawać – nie wszystko jest tu łatwe i
oczywiste, nie same triumfy przyświecają proboszczowej pracy. Ludzie, ze swoim zamiłowaniem do plotek i brakiem wiary w cudzą uczciwość, niejednokrotnie sprawią mu zawód. Ostatecznie jego niezłomne przekonanie, że Pan Bóg pomoże, choćby i wszyscy inni zawiedli, sprawdzi się jednak bez zarzutu. A i ludzie z czasem uwierzą, że parafia to nie folwark proboszcza, ale przede wszystkim wspólnota.
Książka to więc pełna wiary i nadziei, osadzona w dobrze nam znanej, polskiej przestrzeni, oddająca klimat tamtejszych lat i wdzięcznie zarysowująca ludzką mentalność. Grabski nie popadł przy tym w schematyczność, jego ksiądz jest mężczyzną z krwi i kości – ma za sobą burzliwe, studenckie życie, miewa chwile zwątpienia, nieustannie staje się ofiarą plotek i pomówień. W tę zwartą społeczność wkracza dziarskim krokiem i radzi z nią sobie całkiem nieźle. Ksiądz Rafał nie jest jednak historią jednego człowieka – to historia całej tamtejszej wspólnoty, momentów wzajemnej akceptacji i chwil nieufności, historia dojrzewania do porozumienia, do zapominania o własnych winach i solidaryzowania się w momentach najtrudniejszych. Jest to w końcu historia o czasach młodym już nieznanych, kiedy trzeba było ważyć słowa i drżeć przed nagromadzoną przez władzę dokumentacją. Doskonale Grabski dobrał też postaci – mamy tu miejscowego głupka o nieprzeciętnych zdolnościach, zatraconego stolarza, oddanego organistę i niepisanych
wodzów, których słucha cała gromada. Wszyscy oni składają się na koloryt tejże wsi, wszyscy mają swoje smutki i radości, o których niejednokrotnie czyta się ze łzą w oku.