Żelazny Ludwik. Trzeci Bliźniak. Człowiek od Saby, o którym Kwaśniewski mówił „Ludwiku Dorn, Sabo, nie idźcie tą drogą”. Marszałek Sejmu. Najbliższy współpracownik panów Kaczyńskich - takie przynajmniej były przypuszczenia i wrażenia medialne. Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji. Postać, z którą PiS kojarzył się jednoznacznie. A jednak przyszedł dzień, w którym… nie był już potrzebny. Ani PiS, chociaż to on wymyślił chwytliwą nazwę partii, ani samym kolegom partyjnym. Nikomu. Dlaczego?
Między innymi o tym opowiada w Rozrachunkach i wyzwaniach. Opowiada o swoich przeżyciach i tłumaczy, dlaczego rozpoczął działalność w kręgach zbliżonych do Macierewicza. A potem... jak to w Polsce – polityczni koledzy się wymieniali, zamieniając przyjaźń w skuteczną nienawiść. Tłumaczy, jak to było, gdy był studentem, a potem rozpoczął działalność w podziemiu. Ale dzięki temu kilka lat później był w różnych kręgach rozpoznawalny. Wszystko się jednak zaczęło w domu przy Marszałkowskiej, w którym mieszkał. Był spóźnionym dzieckiem niebanalnych rodziców, którzy na początku lat 60. skracają nazwisko, odcinając końcówkę „baum”. Utalentowany, bo w końcu nie każdy potrafi zręcznie pisać i tłumaczyć teksty innych. Autor błyskotliwych określeń, które zapadły w pamięć wielu Polaków („pokaż lekarzu, co masz w garażu” czy „wykształciuchy” to jedynie dwa przykłady jego umiejętności językowych, które pokazał na forum politycznym). Polityk o przeszłości harcerskiej, o której opowiada z pewną dumą podkreślając, że nawet
harcerstwo w latach komunizmu nie poddało się bezmyślnie władzy. No, i ten chrzest. Tylko ktoś, kto był jednym z twórców partii, może powiedzieć, że „dziś PiS stało się partią „niewybieralną”. Partią bardzo szerokiego, ale jednak marginesu politycznego. A Jarosław Kaczyński stał się karykaturą siebie samego sprzed lat.”.
Te wywiady były dla mnie swoistym rozliczeniem z partyjną, pisowską przeszłością. Wynikały z potrzeby „oczyszczenia atmosfery”, przekazania do wiadomości czytelników tych wszystkich sekretów, których istnienia mogli się domyślać. Nie ma w nich nienawiści, jest zaskoczenie i rozczarowanie. Tym, że można być tak potraktowanym przez człowieka pragnącego władzy za wszelką cenę. Ale polityczny światek w Rozrachunkach... to przecież kwiat polskich polityków: Jan Maria Rokita, który według Dorna zawsze miał manię (a może manierę) wyższości i traktowania wszystkich z góry, jego żona, która przypadkiem trafiła do PiS, a teraz przynajmniej dostarcza satyrycznych kawałków. Jest o Macierewiczu, Kazimierzu Marcinkiewiczu, który powstał jako produkt PR-u i miał być jedynie bezmyślną marionetką w rękach partii. Jest o Gosiewskim, którego Dorn poznał, gdy mu ukradł kosz na śmieci, mimo że w pokoju, w którym urzędował z 3 innymi osobami, były już 3 takie kosze. Jest nawet parę zdań o Tusku. To naprawdę doskonałe
studium stanu polskiej sceny politycznej. I mojej oceny nie zmieni nawet fakt, że w książce Dorn obiecał, że jednak prezydentem czy nawet kandydatem na premiera nie będzie. A jednak jest kandydatem na prezydenta, popieranym przez Polskę Plus. Fajnie. Plus dla Polski.