Lubię książki Antony'ego Beevora, niezależnie od tego, czy pisze o wojnie domowej w Hiszpanii, zdobywaniu Berlina, czy też walkach o Stalingrad. Podobnie, jak Ambrose, potrafi oddać namiastkę gorączki bitwy, podczas której świst pocisków miesza się z okrzykami rannych. Nie inaczej jest w najnowszej książce tego brytyjskiego historyka, zatytułowanej D-Day. Bitwa o Normandię, gdzie autor rzuca nas w sam środek kampanii, która pochłonęła blisko 470 000 istnień ludzkich.
W pierwszych rozdziałach nie czujemy jeszcze bitewnego żaru, za to Beevor wybornie oddał czas oczekiwania na tytułowy D-Day. Gęsta atmosfera w kwaterach dowódców ukazana jest niczym w najprzedniejszym thrillerze, podczas lektury którego przygryzamy paznokcie w każdej chwili spodziewając się nagłego zwrotu akcji. Ciekawie opisana jest tu interesująca politycznie sytuacja, kiedy to do Londynu przybył de Gaulle, frankocentrysta gardzący faktami, mogącymi naruszyć świetność najwaleczniejszego i najwspanialszego w świecie kraju, jakim była Francja. Uroczo autor podsumował tę postać pisząc, że tylko ów mąż stanu potrafiłby napisać historię francuskiej armii nie wspominając o Waterloo. Równie zajmująco autor przedstawił sytuację po drugiej stronie frontu, gdzie Niemcy usiłowali zgadnąć, w którym miejscu alianci uderzą. Beevor dokonał tu krótkiej charakterystyki sił, z którymi będą musiały zmierzyć się połączone siły wojsk sprzymierzonych. Emocje narastają również podczas ukazania działalności francuskiego ruchu
oporu, odcinającego obszar inwazji poprzez dywersję linii komunikacyjnych, od zatrzymania ruchu kolejowego po niszczenie kabli telefonicznych. Zadania tych organizacji autor oddał bardzo krótko, podobnie, jak syntetycznie przedstawione są cele lotnictwa – ot, jedynie z kronikarskiego obowiązku. Widać w tych fragmentach, że nie mógł się wprost doczekać, by przejść do działań operacyjnych. Styl zmienił się diametralnie, gdy zajął się uderzeniami z powietrza mającymi na celu zdobycie istotnych mostów – sceny zrzutów żołnierzy z jednostek powietrznodesantowych nie są suchymi, beznamiętnymi informacjami, a znakomitą „living history", w której autor oddał głos uczestnikom ówczesnych walk. Prócz tej cechy, pisarstwo Beevora charakteryzuje się również brakiem upiększania, ubrązowania omawianych treści; w D-Day nie jest inaczej. Niejednokrotnie wspomina o zbrodniach wojennych, jakich dopuszczali się m.in. alianci – mordowania jeńców i bestialstwa, którego przykładem było odcinanie uszu poległych niemieckich
żołnierzy i nawlekanie ich na sznurówki.
Kiedy autor przeszedł do uderzenia z morza, znów atmosfera stała się gęsta przez potęgowany z każdą chwilą nastrój oczekiwania i niepewności, czy żołnierze płyną ku jednej z największych wojskowych zasadzek na świecie, czy też uda im się zaskoczyć nieprzyjaciela na normandzkich plażach. Podczas niezwykle barwnego opisu walk o Omaha, Beevor starał się weryfikować niektóre mity, m.in. ten, jakoby niemieccy obrońcy z 716. Dywizji Piechoty mieli na wyposażeniu słynne „osiemdziesiątki ósemki" oraz ten, że większość z poległych z amerykańskiej kompanii „A" 116. pułku piechoty pochodziła z miasteczka Bedford. Fenomenalnie wprost oddał on chaos na plaży i morzu oraz rzeź pierwszego rzutu na plażę Omaha. Kolejne rozdziały to już opis walk na kolejnych plażach, równie ciekawy, ale już mniej poruszający, wstrząsający. Pierwsze kontakty wyzwolicieli z wyzwalanymi czasem były dalekie od filmowej sielanki – w pamięć zapada relacja żołnierza o tym, jak zastrzelono Francuza, ponieważ na widok umundurowanych zaczął
uciekać. Inne wspomnienie dotyczy otwierania kolbą domu i wrzucania doń granatu po stwierdzeniu braku reakcji na okrzyki żołnierzy amerykańskich nie znających języka francuskiego. Jak Beevor napisał, podczas tych krwawych dni, do wszystkich powoli docierało, że Normandia miała zostać złożona w ofierze za wyzwolenie Francji.
Tam, gdzie kończy się znaczna część książek o D-Day, od Ryana do Ambrose'a, w zasadzie zaczyna się dopiero rozkręcać praca Beevora, bowiem sam opis lądowania to jedynie wycinek tego dzieła. W dalszych częściach poznamy szczegóły zabezpieczania przyczółków morskich, kolejnych natarć na Caen, ofensywy na Villers-Bocage, zajęcia Cherbourga i poszczególnych operacji. Wydarzenia te ukazane są przede wszystkim z punktu widzenia żołnierzy alianckich, kampanię od strony Niemców obserwujemy raczej ze szczytów niemieckich władz, niż szeregowych żołnierzy. W tym wypadku, o wiele lepsza jest praca Carella, * Alianci lądują! Normandia 1944, choć podczas jej lektury warto wziąć poprawkę na dość specyficzne poglądy autora. Walorem książki Beevora jest również nie tylko oddanie głosu „obywatelom w mundurach", ale i francuskim cywilom – w *D-Day znajdziemy wiele relacji mieszkańców wyzwalanych terenów. Moim zdaniem nie
do końca zasadnie zatrzymał się autor na spisku przeciw Hitlerowi i omawianiu kolejnych kroków, które doprowadziły do wydarzeń z 20 lipca 1944 roku. Wydaje mi się, że poświęcenie tyle miejsca tym doskonale znanym i opisanym wydarzeniom w książce poświęconej stricte działaniom wojskowym, jest zbędne. Nie unika Beevor osobistych sądów - omawiając przypadki upokarzającego golenia głów kobiet oskarżonych o „collaboration horizontale", postawił sprawę jedno pisząc, że dręczycielami kierowała zazdrość schowana pod przykrywką obrażonej moralności.
Pracę tę wieńczy ponure wyliczenie strat wśród francuskich cywilów, wśród których 19 800 zginęło podczas wyzwalania miast, zaś 15 000 poniosło śmierć w trakcie nalotów przygotowawczych. Autor nie pozostawił suchej nitki na Montgomerym, który godził się na bombardowania obracające w ruinę kolejne miasta. Beevor, podkreślając okrutne męczeństwo Normandii, przywołał złowieszcze słowa Arthura Wellingtona: „Oprócz przegranej bitwy, największe nieszczęście to bitwa wygrana".
D-Day, jak wspomniałem, to przede wszystkim historie żołnierzy rzuconych do walk o otwarcie drugiego frontu. Będziemy im towarzyszyć podczas ich dnia powszedniego, ujrzymy krew, pot i łzy, przeczytamy o bolączkach, nadziejach, wielkiej odwadze i paraliżującym strachu. Poznamy losy tych, którzy mogliby się opisać słowami z szekspirowskiego Henryka V: „Od chwili tej do końca świata, w pamięci ludzkiej będziem żyć: my, wybrańców garść, kompania braci. Kto dziś wespół ze mną krew przeleje, ten mi bratem". Czysto strategicznego czy taktycznego przesuwania chorągiewek po mapie nie ma w tej książce zbyt wiele, a jeśli już jest, to Beevor nie odkrywa niczego więcej, co już niejednokrotnie było wcześniej opisane. Jako zbiór relacji z piekła Normandii D-Day sprawdza się zatem znakomicie, zaś aby przeczytać o czysto operacyjnej odsłonie tej kampanii, należałoby sięgnąć po jedną z prac wymienionych na końcu książki w licznej, a i tak jeszcze niekompletnej, bibliografii.