Wenecja gaśnie. Zamienia się w wielkie muzeum i staje zbyt droga dla wenecjan. W ciągu ostatnich czterdziestu lat liczba mieszkańców miasta na lagunie zmniejszyła się ponad dwukrotnie. Zapaść demograficzną potęguje exodus młodzieży, Wenecja stała się miastem starych ludzi. W ogromnych, nie remontowanych od dziesięcioleci albo i stuleci palazzi rozpadają się bezcenne antyki a zawilgocone stiuki sypią się na głowę nielicznych potomków starych rodów. Inne pałace stoją puste – porzucone, drogie zabawki milionerów. Zwyczajni ludzie – rzemieślnicy, robotnicy uciekają przed drożyzną na stały ląd, do Mestre i dalej, szczególnie, że gdy się sprzedaje mieszkanie, także za piękny widok z okna dostać można tyle, co za wedutę w złotych ramach. Nawet na dom pogodnej starości stać tu tylko zasobną starość. Przedstawiciele administracji i służb komunalnych trwają, choć, jak się wydaje, mają coraz mniej zajęć. Komisarz Brunetti może zająć się sprawą, która w Neapolu zamknięta byłaby pewnie natychmiast, jednym podpisem.
Samotną starszą panią znalazła sąsiadka. Rozbita głowa okazała się skutkiem upadku, a przyczyną zgonu – atak serca, niedomagającego zresztą od dawna. Komisarza Brunettiego niepokoją tylko nieuchwytne drobiazgi, a szczególnie kilka siniaków na ramionach zmarłej, sugerujących, że przed śmiercią ktoś nią potrząsnął, jak szmacianą lalką.
Starsza pani okazała się być osobą bardzo aktywną, zaangażowaną w działalność społeczną i pomoc pokrzywdzonym. Cierpliwą słuchaczką i powiernicą ludzkich tajemnic. Osobą prawą i bezkompromisową. Za to wszystko dostaje się nagrodę w niebie. Ale też można do niego przedwcześnie trafić…
Komisarza Brunettiego, wspieranego przez niezmiennie idealną rodzinę, na razie jeszcze ominęło wypalenie zawodowe. Po kilku poprzednich powieściach, w których gorzko rozczarowywał się do swoich współziomków, skrywających za nieskazitelną fasadą większe i mniejsze podłości, udowodnił, że wciąż jeszcze wierzy, że świat mógłby być lepszy, jeśli tylko zechcielibyśmy mu w tym choć trochę pomóc.