Louise i Camilla to znane już także polskim czytelnikom przyjaciółki z dzieciństwa. Louise jest policjantką, Camilla – dziennikarką, często piszącą o sprawach kryminalnych. Niełatwo zachować dystans i dyskrecję przed przyjaciółką, szczególnie, że w niedawno wydanym „Handlarzu śmiercią” poznaliśmy już mechanizmy kontrolowanych przecieków do prasy. Jednak tym razem obie panie poruszają się raczej po trajektoriach równoległych, próbując dociec prawdy każda na swój sposób.
Louise wchodzi w skład grupy wsparcia, wysłanej na obrzeża Kopenhagi, by wspomóc lokalnych policjantów w śledztwie w sprawie zabójstwa (jak się okaże – nie jedynego). Utopiona dziewczyna to piętnastoletnia imigrantka z Jordanii, więc śledztwo dryfuje w łatwym do przewidzenia kierunku. Motyw – oczywisty: zhańbiony honor. Podejrzani ewidentni: męscy członkowie rodziny. Pozostaje tylko udowodnić im winę. Przycisnąć, postraszyć, przymknąć do wyjaśnienia, założyć podsłuch w domu… Żadnych ekscesów, wszystko w granicach prawa.
Zagadka kryminalna nie jest tu najważniejsza. W centrum wydarzeń znalazła się postać skromna i cicha – matka zamordowanej dziewczyny, która nagle traci nie tylko dziecko, ale także zostaje skonfrontowana z machiną śledczą, która w pierwszej kolejności, prewencyjnie, wpakowała do aresztu jej męża i syna, uprzednio zresztą umieściwszy w mieszkaniu Jordańczyków podsłuch, monitorowany na bieżąco przez tłumacza (co zapewne sfinansowano, jak sobie wyobrażam, z pozycji budżetowej „przeciwdziałanie terroryzmowi”).
W kraju, w którym w parze z dobrobytem idzie swoboda obyczajowa, a piętnastolatki dawno nie są dziećmi, ale świadomie kreującymi swój wizerunek i planującymi celebrycką karierę nimfetkami, nie jest łatwo wychować dziecko w poszanowaniu rodziców i tradycji. Matka ofiary, nieszczęsna Sada, nie tylko straciła córkę, ale też stała się w pewnym sensie ofiarą publikacji dziennikarskich – żona i matka podejrzanych o morderstwo, być może zbyt bierna, być może współwinna tragedii?
Nie chciałabym zdradzać zbyt wiele, ale ciekawe są tu co najmniej dwa wątki – ten, że współczesnych Duńczyków od surowej pobożności i rygoryzmu obyczajowego dzielą zaledwie dwa-trzy pokolenia i drugi – o tym, jak nieznaczne przesunięcie akcentów, wymyślony w redakcji chwytliwy tytuł, o jeden znak zapytania za dużo, mogą, szczególnie w małej społeczności, trwale napiętnować zwykłego człowieka, który znalazł się w orbicie dramatycznych wydarzeń budzących zainteresowanie mediów. I nie myślę tu wcale o tabloidach ani „reportażach interwencyjnych”. Nawet w opiniotwórczych tygodnikach zdarzają się literacko wystylizowane artykuły z życia wzięte, które w pamięci ich autorów żyją tydzień, a bohaterów („nazwisko zmienione”) w małych miasteczkach czy wioskach stygmatyzują na dziesięciolecia.
Nie jest to może kryminał mrożący krew w żyłach, ale Sara Blaedel, doświadczona dziennikarka, potrafi w interesujący sposób przedstawić szerszy kontekst przestępstwa, jego psychologiczne i społeczne skutki dla bliskich i przyjaciół ofiary.