Plemię to grupa ludzi ze sobą spokrewnionych, zamieszkujących wspólny obszar, często połączona więzami religijnymi czy ekonomicznymi. Współczesne społeczeństwa stawiają raczej na indywidualizm, realizację własnych potrzeb niż na wspólnotę plemienną. Plemię wymaga bowiem podporządkowania ogólnie panującym zasadom, ale za to w trudnej sytuacji wspiera i chroni przed wrogiem. Plemiona odgrywają wielką rolę w społeczeństwach pierwotnych, żyjących z dala od cywilizacji. Tym bardziej niezwykłe jest to, że na północ od San Francisco, 20 minut drogi od mostu Golden Gate mieszka plemię, na czele którego stoi niezwykła „kasztelanka": Isabel Allende. Chilijska pisarka poświęciła mnóstwo czasu i energii, aby swoich bliskich zgromadzić na pięknych wzgórzach Kalifornii.
Plemię to bardzo duże, a jego losy kompletnie pogmatwane. Na czele rodziny stoją: Isabel i jej drugi mąż Willie. Poza nimi do plemienia należą: Nico, syn Isabel z pierwszego małżeństwa i jego druga żona Lorie. Następnie trzeba powiedzieć o Celii, pierwszej żonie Nica i matce jego dzieci, która w tym momencie tworzy rodzinę ze swoją przyjaciółką Sally. Do familii należą ponadto dzieciaki: Alejandro, Nicole i Andrea, które tydzień spędzają z Nikiem, a następny tydzień z Celią. Od czasu do czasu do plemienia dołącza Jason, syn byłej żony Williego. Warto tutaj dodać, że Sally nie wzięła się w rodzinie znikąd, ale zanim odkryła w sobie skłonności lesbijskie była narzeczoną Jasona. Niedawno do Kalifornii przeprowadzili się również Ernesto, mąż zmarłej córki Isabel i Gulia jego druga żona oraz ich córki bliźniaczki. Trzeba jeszcze wspomnieć o Tabrze, pięknej przyjaciółce autorki, która podróżuje po świecie, ale zawsze ma otwarte drzwi w „domu duchów". Jest jeszcze Sabrina, wnuczka Williego i jej dwie przybrane
matki: lesbijki-buddystki oraz Juliette i jej synowie: Achilles i Arystoteles. Wielce barwne towarzystwo, które kipi emocjami, przysparza sobie nawzajem mnóstwo cierpień, kłopotów, ale również niebywałej radości.
Suma naszych dni Allende to książka biograficzna, w której autorka próbuje zatrzymać buzujące wydarzeniami życie tej kolorowej gromady. Chilijka skupia się na minionych trzynastu latach. Chce je opowiedzieć nieżyjącej już córce. Przekazuje Pauli kawałek życia, które nie stało się udziałem dziewczyny. To opowieść bardzo osobista, wzruszająca, zabawna i w subtelny sposób skłaniająca do przemyśleń. Allende nie musi konfabulować. Losy jej rodziny są tak zagmatwane, pełne dramatów, przygód i radości, że wystarczy tylko uważnie obserwować i... pisać. Karty książki zapełnia przede wszystkim dojmujące poczucie straty, uczucie którego każdy z nas w ciągu życia doświadczy. W każdym zdaniu można wyczuć bolesne wspomnienie Pauli, której śmierć wydaje się być niesprawiedliwą igraszką losu. To także indywidualne dramaty – w plemieniu stają się one sprawą publiczną. Depresja Celii, która sens życia odzyskuje dopiero u boku Sally. Kobieta rozbija przy tym swoją małą rodzinę, ale plemię nie zostawia jej samej.
Cierpienie Lori, która nie może mieć własnych dzieci, ale z dnia na dzień staje się matką dla trójki przybranych maluchów. Juliette, którą opuścił mąż, bo chciał umrzeć na raka w samotności. To tylko nieliczne z zupełnie nieprawdopodobnych historii. Każda z nich mogłaby być przecież kanwą osobnej książki.
Siła i niezwykłość pisarstwa Allende polega na tym, że opowiada ona o swoich krewnych z czułością i wyrozumiałością. Pewnie niewielu z nas potrafi nie oceniać decyzji i wyborów innych osób, szczególnie tych bliskich, Allende jednak się to udaje. Czasem oczywiście naraża się na gniew z ich strony, zwłaszcza, gdy zaczyna o nich pisać, ale przecież „jeśli trzeba wybierać między opowiedzeniem jakiejś historii a obrażeniem krewnych, każdy zawodowy pisarz wybierze to pierwsze." Tym razem Allende chyba nikogo nie obraziła. Uszanowała pragnienie tych, którzy nie chcieli znaleźć siebie w powieści, resztę przedstawiła najlepiej jak umiała.
Suma naszych dni to książka, która pokazuje siłę plemienia. W czasie, gdy społeczeństwa zasilają stada singli Allende mówi: trzymajcie się blisko siebie, pamiętajcie o swoich bliskich. Nie rozstawajcie się z nimi, wspierajcie się nawzajem i za wszelką cenę podtrzymujcie kontakt, bo czas płynie nieubłaganie. To bardzo proste przesłanie, a jednocześnie niezwykle przejmujące w momencie, gdy rodziny rozpierzchły się po kontynentach. Ciekawa jestem ilu czytelników Sumy... po zamknięciu książki sięgnie po telefon i zadzwoni do swoich braci, sióstr, rodziców z prostym pytaniem: „Co słychać?" Ja będę jedną z nich.