Kluby go-go od dobrych kilkunastu lat wyrastały bez rozgłosu na mapie Polski jak różowe parasolki po deszczu. A my, zwyczajne mieszczuchy, myśleliśmy sobie: to coś dla ludzi o osobliwych upodobaniach: dla jednych disco polo, dla innych gry na automatach, dla jeszcze innych – oglądanie po pijaku gołych panienek, kręcących się na rurkach… Niedawne, głośne sprawy, w których w grę wchodziły dziesiątki i setki tysięcy przehulane w jedną noc, wzbudziły powszechne zaciekawienie, jakie to tajemnicze, legalne lub nie, mechanizmy rządzą klubami ze striptizem, jeśli można tak dalece utracić tam kontrolę nad sobą, a nawet nad swoją dalszą karierą i życiem.
Książka Saszy Różyckiej, choć nie wprost, przybliża nas do odpowiedzi: jest to dokładnie ten sam mechanizm, który pcha do hazardu i czasem od niego uzależnia. I nie mam tu na myśli stania w przaśnej kolejce do kolektury Lotto, ale rzucanie z kawalerską fantazją żetonów na zielony stolik, z zachłannym pragnieniem rozbicia banku.
Sasza Różycka jest profesjonalistką. Specjalistką od reklamy, stworzoną do zdecydowanie ambitniejszych zadań, niż niewolnicze chałtury studentki ASP, gdzie tyle samo pracy wkładać trzeba było w cyzelowanie grafiki, co w egzekwowanie honorarium, i to w kilka miesięcy po terminie. Pewnego dnia Sasza mówi sobie; „Dość!” i pewnie po to, by bunt nabrał bardziej prowokacyjnego, a przynajmniej anegdototwórczego charakteru, idzie na rozmowę o pracę do klubu ze striptizem. Jako nastolatka marzyła, by zostać gejszą, więc jeśli pominąć różnice w stroju i detale ceremonii parzenia herbaty… Pulchniutkie dziewczę, które z tańcem nie miało dotąd nic wspólnego, pewne jest, że wróci z niczym, ale przynajmniej będzie się potem z czego pośmiać. W klubie słyszy, że jeśli chce – może zostać. Trafia w świat, który ją zafascynuje. Garderoba z atmosferą kabaretu z lat dwudziestych („Strachy” Ukniewskiej wiecznie żywe!), ale przede wszystkim klub, jako scena, gdzie co noc inaczej grać można rolę wiecznej kusicielki, wirtuozki gry
na strunach męskich emocji. Uroda i umiejętność tańca to cechy w zawodzie striptizerki bardzo mile widziane, ale liczy się też talent do flirtu i improwizacji oraz poczucie własnej wartości, niezbędne, by umieć radzić sobie, gdy z „rokującego” klienta wypełznie pijany, naćpany, obleśny świr.
Autorka tańczy w klubach, także za granicą, od sześciu lat. Od pewnego czasu pisała bloga, który zaowocował książką „Wenus bez futra”, solidnym, uporządkowanym, inteligentnie puentowanym reportażem z brokatowego świata, z jego blaskami ukazanymi w pełnym blasku i cieniami umiejętnie schowanymi w cieniu. O mężczyznach, kobietach, pieniądzach i szampanie. O lap dances, private rooms, używkach i kontraktach. O życiu domowym i uczuciowym. Klubowe historie przedstawione tak, że brzmią bardziej zabawnie, niż drastycznie (a w finale królowa daje mata). Trafne, choć wyraźnie subiektywne refleksje. Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o klubach go-go, choć pewnie wstydzilibyście się zapytać.