Wydawać by się mogło, że odpryskowa seria „Thorgala”, której główną bohaterką jest Kriss de Valnor jest z góry skazana na sukces. Zasadniczo nie ma bardziej wyrazistej postaci w całym uniwersum Dziecka z Gwiazd. Jednakże pięć tomów, które do tej pory się ukazało, dowodzi, że potencjał został zmarnowany, a szanse zaprzepaszczone. Zauważyli to także włodarze wydawnictwa Le Lombard i podjęli odpowiednie działania – w lipcu ubiegłego roku podano informację, że Yves Sente przestaje być scenarzystą obu prowadzonych przez siebie serii; zstąpi go Xavier Dorison. Na dokładkę Grażyna Kasprzak już nie nakładała kolorów, a po piątym tomie Giulio de Vita zrezygnował z dalszego rysowania serii „Kriss de Valnor”.
W takim wypadku warto zadać sobie pytanie, czy „Czerwona jak Raheborg” jest złym albumem? Mógłbym od razu, krótko i zwięźle, odpowiedzieć, że tak. Przedstawiona historia jest oczywiście wypadkową wydarzeń, które scenarzysta wprowadził w poprzednich częściach. Waleczna i nieujarzmiona Kriss obdarta została (w premierowym tomie) z aury tajemniczości, a podane uzasadnienie i powody nienawiści do wszystkich mężczyzn są raczej miałkie. Udało jej się zostać królowa wikingów z Północnego Wschodu. Zawarła intratne przymierze z Królem Uzdrowicielem, czyli Jolanem, synem Thorgala, które zostało przypieczętowane przez małżeństwo z młodym wodzem. Uważam, że pomysł związania bohaterów w ten sposób jest, delikatnie mówiąc, głupi.
Ale zostawmy to… Kriss i jej małżonek muszą stawić czoła realnemu zagrożeniu ze strony cesarza Magnusa, który postanowił podbić ich ziemie. W sukurs spieszy wojsko diuka Auxaterry, który jest mężem córki cesarza Gwendy. Naprzeciw przeważających sił, skupionych pod sztandarem boga Yavhusa, stają wikingowie. Właściwie akcja całego albumu skupia się tylko na tej jednej bitwie w dolinie rzeki Raheborg, nad którą przewieszony jest most, niedaleko jest też tama – kluczowe miejsce dla przedstawionych wydarzeń.
Niewiele wynika ze starcia, które w założeniu miało być kulminacyjnym elementem fabuły. Nie bardzo potrafiłem sobie wyobrazić, gdzie są wojska Magnusa, gdzie jego zięcia i jakie pozycje zajmują wikingowie. Całość podano bez ładu i składu, bohaterzy biegają, w ich działaniach brakuje celowości, a oni sami pozbawieni są charyzmy i charakteru. Obrana przez Jolana strategia idzie w łeb, ponieważ dla jego małżonki ważniejszym jest zdobycie pewnego artefaktu. Co również nie trzyma się kupy – przecież tyle energii włożyła w to, aby zostać królową, a teraz gania za mieczem.
Scenariusz omawianego tomu jedynie bazował na skrypcie Sentego. Efekt finalny to porażka rysownika, który aż nazbyt swobodnie zinterpretował wytyczne. Produkt, który został dostarczony czytelnikom jest wybrakowany także w warstwie graficznej. Na każdej planszy główna bohaterka została przedstawiona inaczej. Wszystkie serie cechują się bardzo realistycznym rysunkiem, a w bieżącym albumie ma się wrażenie, że obcujemy ze szkicami, a nie ostatecznym tworem.
Ciekawe, czy po tak nieudanej realizacji kierownictwo belgijskiego wydawnictwa zdecyduje się zamknąć serię, czy też pozwoli nowemu scenarzyście w pełni przejąć inicjatywę? Osobiście, byłbym za tym, aby „Kriss de Valnor” została zawieszona, przynajmniej do czasu, gdy Dorison napisze ze dwa albumy cyklu głównego.