Wprawdzie w ekipie odpowiedzialnej za komiksową adaptację „Millennium” Stiega Larssona nastąpiły zmiany, ale „Millennium 2 - Dziewczyna, która igrała z ogniem” potrafi dostarczyć nam podczas lektury równie wiele emocji co pierwszy album serii. Sylvain Runberg i tym razem bowiem bardzo umiejętnie przyciął fabułę literackiego pierwowzoru, a chociaż Man (czyli Manolo Carrot) zastąpił José Homsa w roli rysownika, to całkiem udanie kontynuuje koncepcję graficzną postaci, do której czytelnicy wszak już zdążyli przywyknąć.
W „Dziewczynie, która igrała z ogniem” z zapartym tchem możemy obserwować kolejne dochodzenie, które prowadzą dziennikarze z „Millennium”. Tym razem współpracujący z pismem wolny strzelec - Dag Svensson wpadł na trop przestępczej siatki zajmującej się traffickingiem, czyli handlem dziewczynami, które są sprowadzane z krajów bałtyckich i Europy Wschodniej i zmuszane do prostytucji. Odkrywa on, że w dodatku w tę seksaferę zamieszane są wysoko postawione osoby, w tym policjanci, adwokaci i sędziowie. Oczywiste jest więc, że byłby to doskonały temat na numer specjalny pisma. Przestępcy nie mają jednak zamiaru czekać bezczynnie, aż ich działalność zostanie ujawniona. Wkrótce wydarzenia potoczą się w takim kierunku, że to prywatne śledztwo musi przejąć Mikael Blomkvist, a od skuteczności jego działań będą zależeć losy Lisbeth Salander. To właśnie tej genialnej hakerce przypada w tej części kluczowa rola, gdyż okazuje się, że sprawa, którą próbuje rozwikłać dziennikarz „Millennium”, dość niespodziewanie łączy się z
mrocznymi zdarzeniami z dzieciństwa Lisbeth. Możemy się też przekonać, że w jej przypadku spotkanie z najbliższymi krewnymi nie przypomina w najmniejszym stopniu spokojnej rodzinnej herbatki.
Nie da się ukryć, że w fabule „Dziewczyny, która igrała z ogniem” jest obecna naprawdę spora dawka przemocy, a znajdziemy też tutaj odważne sceny erotyczne, ale na szczęście Man nie przekracza nigdy granicy dobrego smaku. Poza tym w jego rysunkach zdecydowanie rzadziej pojawia się ten charakterystyczny dla José Homsa lekko groteskowy sposób przedstawiania mimiki twarzy postaci, przez co klimat tego albumu staje się jeszcze bardziej przygnębiający. W każdym razie na brak silnych emocji czytelnicy z pewnością nie mogą tutaj narzekać, co sprawia, że lektura tego albumu jest nie tyle przyjemnością, ile naprawdę mocnym przeżyciem (szczególnie dla osób nie znających literackiego pierwowzoru).