Hrabia de Saint-Germain, który, jak powszechnie wiadomo, zyskał nieśmiertelność, a jeśli nie wieczną młodość, to przynajmniej wieczną pełnię dojrzałości za sprawą swych alchemicznych eliksirów, pojawił się pierwszym tomie cyklu Chelsea Quinn Yarbro, w * Hotelu Transylvania* niejako w swym naturalnym środowisku – na dworze Ludwika XV, kiedy to, jak mówią pamiętnikarze, hrabia odsłonił rąbek tajemnicy swego życia, aby znowu zniknąć gdzieś w otchłani dziejów… Chelsea Quinn Yarbro od paru dziesięcioleci podąża jego śladem, napisawszy już około trzydziestu powieści o losach hrabiego w najróżniejszych stronach świata i epokach. Główny bohater jest nie tylko alchemikiem – jest wampirem, do podtrzymania sił życiowych nie potrzebuje picia ani jedzenia, a tylko ziemi z Transylwanii, i, od czasu do czasu, porcji krwi utoczonej z pięknej szyi uśpionej damy. Nie z każdej opresji uchodzi cało, ale po krótszej czy
dłuższej rekonwalescencji wraca do sił i znów jest tam, gdzie toczy się gra o losy koron i imperiów.
Tym razem hrabia Ferenc Rakoczy de Saint-Germain jest posłem Stefana Batorego na dwór cara Iwana Groźnego. Król Polski i Węgier chce pozyskać w carze sojusznika do wojny przeciw Turkom. W poselstwie wyrusza ośmiu jezuitów i alchemik. Car kocha klejnoty, a hrabia Rakoczy ponoć potrafi je wytwarzać w swym athanorze. Alchemik i jezuici skazani na siebie w wielotygodniowej podróży to zaiste wybuchowa mieszanka, szczególnie, że poselstwu przewodzi antypatyczny i zarozumiały ojciec Pogner. Królewska delegacja grzęźnie w Moskwie na długie miesiące: car coraz bardziej pogrąża się w szaleństwie, młodziutki następca tronu jest najwyraźniej upośledzony na umyśle, więc potężne bojarskie rody walczą już nie tylko o wpływy, ale o przyszłą koronę carów Wszechrusi. Czas płynie, a dla polskiego poselstwa, skłóconego i intrygującego także przeciw sobie, staje się jasne, że choć goszczeni są z bezprzykładną hojnością i wystawnością, to muszą użyć wszelkich sił i środków, by nie stać się pionkami w cudzej grze, a cało i
bezpiecznie wrócić do Polski.
Realia historyczne oddane są bardzo sugestywnie, z dużą znajomością epoki (nieufnie sprawdziłam na początek siłę nabywczą złotego dukata i czas wprowadzenia pańszczyzny na Rusi, dalej już zaufałam autorce). Tłumacz także poradził sobie świetnie, przekładając tekst polszczyzną elegancką i dworną, ładnie unikając męczącej stylizacji. Nie znalazłam tylko odpowiedzi na pytanie – co stałoby się z akcją książki, gdyby główny bohater nie był żyjącym od trzech tysięcy lat wampirem, a dojrzałym, mocno doświadczonym przez życie, gorzko mądrym i do głębi wrażliwej duszy zranionym człowiekiem, jak Athos z Trzech Muszkieterów albo Szerszeń? Otóż: nic by się nie stało. Wampiryczny sztafaż to tylko cienka pozłotka. Pod nią kryje się solidna, staroświecka powieść historyczna, która nikogo nie przyprawi o dreszcz.