Trwa ładowanie...
recenzja
14-10-2011 12:16

Kotopies hybrydalny

Kotopies hybrydalnyŹródło: Inne
dv93a1d
dv93a1d

Matki, żony i czarownice to kobiety z rodu Asi. Joanna jest po czterdziestce, jest po dwóch rozwodach, jest matką Kamili, jest poliglotką, która swoją pasję znalazła w tłumaczeniach wszelkiego rodzaju, jest konformistką, jest córką matki, która matką zaczęła być bardzo późno i jest przede wszystkim bardzo niesympatyczną bohaterką.

Nie polubiłam jej w ogóle. Nie polubiłam jej już na początku, gdy szczęśliwa w małżeństwie, zakochana po uszy w swoim drugim mężu, zaprasza koleżanki na babski wieczór. Gdy one, Jola i Justyna, każda kopnięta w tylną część ciała przez życie, opowiadają swoje smutki, a Asia myśli tylko o tym, że nie ma wystarczająco dużo alkoholu, żeby wytrzymać ich gadanie i że film, który wypożyczyła, leci sobie w tle, nie oglądany. Nie polubiłam jej, gdy usłyszałam od Justyny, że nigdy nie była dobrą przyjaciółką, bo nigdy nie miała ochoty słuchać innych. Odpływała w siebie, bo tak naprawdę jest wielką egoistką. To pierwszy sabat czarownic w tej książce i tak właśnie Joannę poznajemy. Przyznaje się, że owszem, nie do końca można nazwać ją przyjaciółką. Przyznaję jej w duchu rację i postanawiam być inna – słuchać tego, co sama Asia ma do powiedzenia. Bo jako główna bohaterka, jako główna żona, matka, opowiada historię kobiet swego rodu. Sięga do swojej matki, do babki, a potem daleko wstecz do wszystkich pra- i prapra-
i praprapra-, aż sięga do czasów, które niosły za sobą pierwsze pogromy czarownic i początki inkwizycji.

Ale zanim do tego dojdzie to jest jeszcze zdrada, rozwód, powroty nieudane i udane, jakieś nowe prace, jakieś przenosiny z miejsca na miejsce i z miasta do miasta, jakieś dziwne listy z policji i od adwokatów. Bo Joanna odziedziczyła po swojej pra-którejś babce spadek. Najważniejszą jego częścią są pamiętniki, w których każda z kobiet opisała siebie i swoje czasy. Zdecydowanie wolałam właśnie tę szaloną jazdę wehikułem czasu, choć była pełna zmyśleń, i wypaczeń, niż miałkość współczesnych historyjek o tym jak pani kocha pana, a pan jej nie. Doskonale rozumiem zamysł autorki, żeby pokazać kobietę jako taką, choć na przykładzie konkretnych bohaterek, pójść z kobietą – symbolem przez wieki i pokazać, że kobieta od zawsze jest silna. Od czasów, gdy nakładano jej specjalne suknie, żeby unosiła się na wodzie podczas procesu o czary, od czasów, gdy musiała wiernopoddańczo służyć mężczyźnie, mimo, że był dla niej okrutny, od czasów, gdy rozwód nie wchodził w grę i trzeba było poświęcić samą siebie, by zachować
pozory i by uchronić dziecko przed gorszym startem w życie. Znamienne bowiem jest to, że w tytule na pierwszym miejscu jest „matka” – nie kochanka, nie żona i nie przyjaciółka. To dlatego, że ta książka jest też o więzach między kobietami, o tym, że jeśli jedna kobieta daje drugiej życie, to jest to związek, którego nikt nie ma szansy zniszczyć. I o tym, że dziedzictwo, że pochodzenie jest istotniejsze niż niepewna przyszłość.

Te retrospekcje to historie mezaliansów, balów debiutantek, romansów Norwida i początków medycyny. Kuleje to wszystko, szczególnie językowo, bo rozmowa między synową a teściową około roku 1900 nie wyglądała pewnie tak: „No dobrze, jak już to załatwiłyśmy, to wreszcie możemy sobie spokojnie pogadać bez świadków. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że właśnie dlatego nalegałam na nasze spotkanie. No, co nowego, kochana? Kiedyś wreszcie porzucisz skrupuły?”, a potem następuje rozmowa o seksie i o tym, kiedy synowa znajdzie sobie kochanka, gdyż jest nieszczęśliwa z mężem. Bardzo wielce wątpię, żeby tak było, ale pomijając nieudolne naśladownictwo stylu w jakim wypowiadały się niegdyś kobiety, te momenty, gdy Joanna odwraca się daleko wstecz, gdy zagląda do przeszłości są fascynujące. Połykałam je szybko i żałuję, że stanowią zaledwie jedną trzecią całej książki. To one stanowią o jej sile i sprawiły, że doczytałam powieść do końca.

dv93a1d

Miszczuk jest jednak niedbała, niekonsekwentna w prowadzeniu postaci. Nie przemyślała całej konstrukcji należycie, wygląda, jakby miała świetny pomysł, jakiś błysk i zaczęła pisać, a potem stopniowo dobudowywała resztę, zapominając o tym, co już w tym powieściowym worku upchała. Pisze na przykład: „W tamtych czasach jednak moim priorytetem stanowczo były pieniądze. Kończyłam studia, pisałam pracę magisterską i maniacko goniłam za zarobkiem, udzielając korepetycji i tłumacząc, co popadło. Dlatego, kiedy przyplątał się Julek, stało się to, co się stało. Pasował mi. Latał za mną już konsekwentnie. Mieliśmy podobne zainteresowania, czyli kasę. (…) Był skandalicznie bogatym człowiekiem. (…) Długo się nie zastanawiałam, Juleczek chciał mnie sobie kupić na własność no to sobie kupił.”, by osiemdziesiąt stron dalej kompletnie o tym zapomnieć na rzecz: „Kochała Julka i tak bardzo chciała być kochana.”

Mimo umieszczenia w tytule „żon” na drugim miejscu, bardzo stara się pokazać nie-miłość, po to, by potem wplątać bohaterki w prawdziwe uczucie. Każdą z nich stawia najpierw przed uczuciowym fiaskiem, by podać jej dłoń wymarzonego królewicza z bajki w następnej kolejności. A przy tym, to jest królewicz „obok”, bo tak naprawdę to kobiety w jej powieści mają być przede wszystkim niezależne od mężczyzn. Myślę, że więcej kobiet jednak goni za miłością, niż za pieniędzmi i mimo naszych wyrachowanych czasów większość kobiet – nawet tak zwanych singielek! – powiedziałaby „tak” miłości, gdyby nadszedł właściwy mężczyzna. Miszczuk chciała być oryginalna i nie-harlequinowa, ale przez to uczyniła swoją książkę mało prawdziwą. Poza tym chce pokazać silne kobiety, mądre, wielkie, ale za dużo darowuje im fantastycznych zbiegów okoliczności. Przez to nie da się docenić ich siły. Ja czytając tę książkę nie miałam poczucia, że bohaterki do czegoś doszły, myślałam raczej „Tej to się udało!”. Bo dostała spadek, albo
spotkała w barze bogatego kolegę z wolnym etatem, gdy potrzebowała pracy.

I nie wiadomo, bajka to czy realizm miał być. Bo ani to ani to nie wyszło. Jakiś koto-pies, hybryda straszna. Szwy widoczne na pierwszy rzut oka. I o ile bajkę kupuję (choć nie daję za nią dużych pieniędzy), to realizm wyrzucam do kosza.

dv93a1d
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dv93a1d

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj