Trwa ładowanie...
recenzja
11-10-2010 13:43

Koszmarny "Instytut" Jakuba Żulczyka

Koszmarny "Instytut" Jakuba ŻulczykaŹródło: Inne
d2v4wmc
d2v4wmc

Jakub Żulczyk zasłynął swego czasu bezkompromisowością swojej prozy. Jego powieści były nie tylko świetnie napisane, ale i otwarcie, bezczelnie gówniarskie. Doskonałe było zwłaszcza * Radio Armageddon* - do dziś uważam, że to najlepsza książka o dojrzewaniu we współczesnej Polsce od wielu, wielu lat. W Istytucie pisarz porzuca swoją strategię i sięga po powieść gatunkową, współczesny horror. I choć warsztatowo wciąż radzi sobie świetnie, gdzieś po drodze zgubił świeżość, z której był znany. I miejscami po prostu pisze bzdury.

Tytułowy Instytut to mieszkanie w centrum Krakowa. Nikt nie wie, dlaczego tak się nazywa, ani jaka jest jego pełna historia. W spadku po babci dostaje je Agnieszka - trzydziestopięciolatka po przejściach, znajdująca się na życiowym rozstaju, rozwodząca się z mężem i walcząca o prawo do opieki nad nastoletnią córką. Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy Agnieszka wraz ze współlokatorami odkrywa, że ktoś ją uwięził w Instytucie. Jedyną wskazówką, o co chodzi napastnikom są napisy na ścianie nakazujące mieszkańcom wynieść się z mieszkania.

Instytut to gęsta i duszna powieść grozy, którą czyta się z podwyższonym ciśnieniem. Rozpoczyna się naprawdę intrygująco. Dzięki doskonałemu wyczuciu konwencji i popkulturowych klisz Żulczyk umiejętnie buduje atmosferę zaszczucia. To gotowy pomysł na miejską legendę. Miejscem akcji przewrotnie czyni najzwyklejsze w świecie mieszkanie - dzięki temu horror, jaki gotuje bohaterem wydaje się szczególnie prawdopodobny. Rozgrywający się w mieszkaniu koszmar przerywają obszerne retrospekcje, w których Agnieszka odmalowuje życie swoje i swoich przyjaciół. Jej losy to historia przeciętności i walki z codziennością. Zmęczona, zniechęcona, zniszczona rutyną, pragnie już tylko świętego spokoju. Podobnie skonstruowane są postaci drugoplanowe: pozująca na alterglobalistkę Iga, Sebastian - dresiarz o gołębim sercu, nawiedzona ezoteryczna Weronika i tajemniczy, żyjący poza nawiasem społeczeństwa Rumun. Autor * Zrób mi jakąś krzywdę* raz jeszcze udowadnia, że świetnie czuje swoje czasy i przedstawia szereg pełnokrwistych bohaterów celnie oddających pozy współczesnych Polaków, jednocześnie nie gubiąc ich indywidualizmu. Nietrudno przejąć się ich losem. A to, w książce, która ma przestraszać niezwykle ważne.

Instytut czyta się świetnie, na jednym wdechu, niczym najlepsze powieści rzemieślników z zachodu. Problem pojawia się, gdy na moment wyrwiemy się z dusznego mieszkania, zaczerpniemy świeżego powietrza i zadamy pytanie o sensowność fabuły. Żulczyk zwodzi czytelnika udając, że ma w rękawie asy, które nadadzą wszystkiemu sens. Ale ostatecznie misternie układana intryga okazuje się być najzwyczajniej w świecie bzdurna i nie wytrzymuje testu zdrowego rozsądku. Czytając Instytut nie można nie zadać pytania, dlaczego wszyscy jej bohaterowie postępują tak idiotycznie. Dlaczego nie wybierają najprostszych wyjść. Poziom absurdu osiąga szczyt w kulminacyjnych scenach, gdy okazuje się, że odpowiedzialni za koszmar mieszkańców Instytutu są zwykli ćwierćinteligenci, robiący wszystko, czego nie powinni robić, jeżeli naprawdę zależało im, by Agnieszka opuściła mieszkanie.

Instytut miał szansę stać się literackim wydarzeniem, doskonałym, współczesnym horrorem z zacięciem socjologicznym. Zamiast tego jest bolesnym rozczarowaniem, najgorszą z powieści Żulczyka - wciągającą i dobrze napisaną, ale także głęboko upośledzoną fabularnie.

d2v4wmc
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2v4wmc