Postać zgorzkniałego, samotnego detektywa, faceta po ciężkich życiowych przejściach, klepiącego biedę i topiącego żale w butelce, pielęgnującego jednak w sobie resztki niegdysiejszej dumy i szlachetności, to łakomy kąsek dla wszelkiej maści czcicieli i naśladowców Chandlera . Nie oparli się czarowi tej postaci także twórcy fantastyki, którzy nie raz i nie dwa wykorzystywali ją na kartach swoich książek. Dość wspomnieć o Glenie Cooku z jego Garrettem (* Słodki Srebrny Blues* i kolejne tomy cyklu) czy o Mike'u Resnicku , który powołał do życia Johna Justina Mallory’ego (* Na tropie jednorożca* i * Na tropie wampira). Z krajowego podwórka można dorzucić jeszcze Donata Szyllera i wykreowanego przez niego Raymonda Chwościka ( Martwe dziwki idą do nieba*).
Do szacownego grona wyznawców chandleryzmu dołączył także Simon R. Green powieścią Coś z Nightside, rozpoczynającą cykl liczący już jedenaście tomów. Jego detektyw nazywa się John Taylor, chodzi w przepisowym prochowcu i spędza noce na kanapie w swoim obskurnym londyńskim biurze. Szarą codzienność Taylor ubarwia sobie aplikowaniem napojów wysokoprocentowych i pracą nad nielicznymi zleceniami. W tym ostatnim pomaga mu pewien nadnaturalny dar, pozwalający na znajdowanie osób i przedmiotów. Niestety korzystanie z owego daru ma swoją cenę – otóż także inne osoby i rzeczy mogą łatwiej znaleźć Taylora. Tych zaś, którzy mają wobec naszego bohatera niecne zamiary, z czasem pojawia się coraz więcej.
Zanim jednak do tego dochodzi, spełnia się życiowe marzenie każdego detektywa. Do drzwi biura Taylora puka kobieta niezwykłej urody i oferuje nie tylko worek pieniędzy za wykonanie – wydawałoby się standardowego – zlecenia, ale daje zgorzkniałemu twardzielowi również nadzieję na odmianę jego samotniczej egzystencji. Joanna Barrett twierdzi, że jej nastoletnia córka Cathy, czując się zaniedbywana przez robiącą karierę matkę, uciekła z domu i przepadła bez wieści. Po miesiącu bezowocnych poszukiwań prowadzonych przez Joannę, ktoś zasugerował jej, że Cathy mogła znaleźć się w Nightside. Na dźwięk tej nazwy po grzbiecie Taylora przebiegają ciarki, ale suma zaoferowana przez klientkę skutecznie pokonuje jego obawy. Detektyw powraca więc do niesamowitego miejsca, z którego wyemigrował pięć lat wcześniej.
Nightside to mroczne, magiczne „serce Londynu”, ukryte pod tkanką naszej rzeczywistości. Tutaj bogowie, potwory i inne metafizyczne istoty knują swoje intrygi i prowadzą podejrzane interesy. Natomiast ludzie przybywają tłumnie w poszukiwaniu perwersyjnych rozrywek i przyjemności niemile widzianych w „normalnym” świecie. W trakcie wyprawy Taylora i pani Barrett do dzielnicy rodem z nocnych koszmarów, stopniowo poznajemy kolejne epizody z bogatej, dramatycznej i... magicznej przeszłości bohatera. W końcu dowiadujemy się też, cóż to za „Coś” przyzwało Cathy do świata poza światem. Do Nightside, które obiecuje spełnienie wszystkich marzeń, ale na obietnicach najczęściej się kończy.
Przygoda Taylora zaczyna się dosyć beztrosko i niezobowiązująco, z czasem jednak nabiera dramatyzmu i wymiaru egzystencjalnego. Zło odrzuca jarmarczne błyskotki, w które lubuje się stroić, i objawia się w całej swojej bezwzględnej okazałości. Green, nie rezygnując z lekkości języka, kreśli nam tę przemianę w sposób nieoczekiwanie przekonujący. W jego powieści „Nocna Strona” Londynu staje się metaforą najciemniejszych zakamarków naszego świata, gdzie panuje prawo pięści, wszystko jest na sprzedaż, a życie ludzkie jest niezwykle tanie. Miejsc, o których istnieniu wolelibyśmy nie wiedzieć, aby móc spać spokojnie. Co prawda, książce Greena daleko jest do Conradowskiego * Jądra ciemności*, ale jej lektura wzbudza podskórny niepokój i skłania do niewesołych przemyśleń odnośnie źródeł zła, które potrafi uczynić z naszego codziennego życia najprawdziwszy koszmar.